Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Assassin's Creed 4: Black Flag - Recenzja

Piraci z Karaibów.

Assassin's Creed 4: Black Flag zachwyca rozmachem oraz wciągającą fabułą, przeplataną zaskakującymi zwrotami akcji. Klimat pirackich Karaibów XVIII wieku ubrano w znakomitą oprawę. Wskakujcie na pokład i trzymajcie się mocno, sztorm nadciąga.

Niespokojne wody oceanu rzucają łajbą na boki. Silny wiatr ściąga nas na skały, gdy na horyzoncie pojawia się wrogi brytyjski statek. W takiej sytuacji poznajemy nowego bohatera opowieści o prawych asasynach i nikczemnych templariuszach - Edwarda Kenwaya. Ojca Haythama i dziadka Connora - bohaterów poprzedniej części Assassin's Creed. Black Flag rzuca nas bowiem w wir wydarzeń poprzedzających te znane z poprzedniej odsłony serii.

Rozpoczynamy grę w 1715 roku i całkiem dziwnym zbiegiem okoliczności, nasze ścieżki przetną się z tajemniczym asasynem. Wkrótce, przyodziewając jego strój, wyruszamy na poszukiwania Obserwatorium - świątyni Prekursorów. Niełatwy zabieg polegający na zachwianiu chronologii wydarzeń wypadł zaskakująco przekonująco.

Nie da się ukryć, że najsłabszymi elementami poprzedniego Assassina byli najważniejsi bohaterowie gry - Connor oraz Desmond. Ich brak charyzmy na tyle kłuł w oczy, że na pierwszy plan wybiły się znakomite postacie poboczne, takie jak Achilles czy Haytham.

Tym jednak razem otrzymujemy faceta z krwi i kości. Dobrego w głębi duszy, jednak żądnego przygód i pieniędzy. Edwarda wyraźnie ciągnie do morza i wojaczki. Z pewnością cieszy fakt, że nie jest papierowym, czarno-białym bohaterem. W odróżnieniu od Connora, wraz z upływem czasu, nabiera wątpliwości co do własnych uczynków i obranej ścieżki. Warto zwrócić uwagę na wspólne cechy Edwarda i Haythama: nieskrywaną ambicję i upór w dążeniu do celu.

„Grając w AC4 odnosi się wrażenie, że twórcy wzięli sobie do serca wysuwane przez graczy uwagi pod adresem poprzedniej odsłony serii.”

Statkami steruje się niczym samochodami, prosto i przyjemnie

Choć z początku Edward wypowiada wiele pięknych, acz wyświechtanych frazesów o wolności i chęci wzbogacenia się, by zapewnić godne życie rodzinie, podczas rozgrywki ideały gdzieś znikają, rozlewając się w morzu przelewanej krwi. Wygrywa chciwość. Tymczasem spotkanie z prawdziwymi asasynami i stopniowe poznawanie ich tajemnic budzi w bohaterze nowe uczucia.

Wielokrotnie ironicznie powtarzane asasyńskie credo „nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone”, w końcu nabiera dla niego nowego znaczenia.

Grając w AC4 odnosi się wrażenie, że twórcy wzięli sobie do serca wysuwane przez graczy uwagi pod adresem poprzedniej odsłony serii. Wyciągnęli słuszne wnioski i stworzyli grę, o jakiej wielu z nas marzyło. Ba, poszli nawet o krok dalej. Każdą z rozegranych misji możemy ocenić w pięciostopniowej skali. Pozwoli to twórcom zebrać informacje, jakie rodzaje zadań są najbardziej pożądane przez graczy.

W „trójce” dużą popularnością cieszyły się etapy, kiedy chwytaliśmy za ster statku, więc w „czwórce” rozbudowano ten element wysuwając go na pierwszy plan. Po raz pierwszy w historii serii przeważającą część obszaru świata gry stanowi ocean, a nie stały ląd. W związku z tym większość czasu spędzamy na własnej łajbie ochrzczonej Jackdaw.

Na początku rozgrywki statek nie jest wystarczająco wytrzymały, dlatego w szranki możemy stanąć tylko z najmniejszymi jednostkami przeciwników. Wraz z postępem, wydawane pieniądze przeznaczamy nie tylko na ulepszanie ekwipunku głównego bohatera, ale również na umocnienia oraz wygląd okrętu. Nowe armaty, wytrzymalszy dziób czy finezyjne żagle w czerwone paski. Jest w czym wybierać. Co ważne, nie same złote monety są potrzebne. Przydadzą się również zrabowane towary, takie jak tkaniny, metal czy drewno.

Cieszy, że manewrowanie okrętem jest jeszcze łatwiejsze i przyjemniejsze niż w „trójce". A jest to o tyle istotne, że nie brak na Morzu Karaibskim zdradliwych mielizn i skał, o które łatwo się rozbić. Co prawda, statek na skutek takiego zderzenia uszkadza się, ale wciąż będzie nadawał się do dalszej podróży.

Epickie bitwy morskie stanowią o sile Black Flag. Im więcej statków napadniemy, tym nasz statek staje się chętniej poszukiwany przez wrogie jednostki.

Na wodzie i lądzie głównymi przeciwnikami Edwarda i jego towarzyszy są Hiszpanie oraz Brytyjczycy, dopiero później dołączają do nich Portugalczycy. Niestety, nie różnią się od siebie niczym, poza uniformami i banderą. Chcąc prowadzić korsarskie życie, możemy łupić statki handlowe ogałacając je z przewożonego towaru, ostrzeliwać potężne jednostki marynarki czy napadać na konwoje przewożące znaczne sumy pieniędzy. Zdarza się, że płynąc niejako „po drodze” natkniemy się na dryfujących rozbitków, których możemy uratować i wcielić do załogi Jackdaw.

Statki wroga możemy doszczętnie zatopić zgarniając resztki dryfującego towaru lub na tyle mocno uszkodzić, by je unieruchomić. Podpływamy Jackdaw i zdecydowanym skokiem dokonujemy abordażu wraz z towarzyszącymi nam marynarzami. Akcja gry przenosi się wówczas na obcy okręt, na którym rozprawiamy się z wrogą załogą. Gdy wybijemy większość przeciwników, reszta podda się i pełen ładunek statku wpadnie w ręce Edwarda.

Warto zaznaczyć, że tylko od nas zależy, czy faktycznie wczujemy się w rolę pirata siejącego popłoch na oceanie, stając się legendarnym korsarzem. Co ciekawe, wielu z najsłynniejszych piratów w historii spotykamy podczas rozgrywki. I tak, wespół z Charlesem Vane oraz charyzmatycznym Czarnobrodym realizujemy szereg karkołomnych misji zakrapianych mocnym rumem i obelgami wypowiadanymi pod adresem króla Jerzego. W AC4 jako nasz przeciwnik, pojawia się również słynny pogromca karaibskich piratów, gubernator Bahamów Woodes Rogers.

Postacie drugoplanowe w Black Flag dobrano znakomicie. Piraci są dowcipni, choć brutalni, nie przebierają w słowach, a kapitalne sprzeczki są równie spektakularne, co liczne pojedynki, w których biorą udział.

Nie przeczę, że Desmond Miles należał do najmniej przeze mnie lubianych postaci w serii, a wykonywane przez niego misje dłużyły się i nudziły. Najwidoczniej nie byłem w tym zdaniu osamotniony, bo tym razem we współczesność przenosimy się do zaskakująco interesującej lokacji. Jesteśmy jednym z nowych pracowników Abstergo Entertainment. Firma przeszła przeobrażenie, oferując ludziom nowoczesne formy multimedialnej rozrywki. Poprzez napotkane postacie, wszechobecny francuski język, można odnieść wrażenie, że firmę wzorowano na samym Ubisofcie.

„Gracz w każdej chwili ma możliwość wyłączenia Animusa i pospacerowania po korporacji, odkrywając jej tajemnice.”

Karaibskie miasta i wyspy zachwycają feerią barw. Odwiedzimy między innymi Nassau, Kingston a także kubańską Hawanę.

Gracz w każdej chwili ma możliwość wyłączenia Animusa i pospacerowania po korporacji, odkrywając jej tajemnice. Włamując się do komputerów współpracowników, natkniemy się na liczne e-maile, które zdradzą wiele sekretów nie tylko o Black Flag, ale i jej poprzednikach. A zawiązująca się intryga z pewnym specjalistą z działu IT, który ułatwia nam dostęp się do cudzych komputerów, tylko dodaje historii smaczku. Nie chcąc więcej zdradzać fabuły, zapewniam, że w końcu etap rozgrywki we współczesności nie psuje przyjemności czerpanej z gry.

Poziom trudności wydaje się być nieco wyższy niż w poprzedniej odsłonie. Niemniej, przeciwnicy w pojedynkę wciąż nie stanowią jakiegokolwiek zagrożenia. Niebezpieczni stają się tylko w licznych grupach. Gra pod tym względem jest dość przystępna, wyraźnie stawiając na krwawą anihilację wrogów. Szczególnie efektowną, bo Edward - co stanowi nowość w Assassinach - posługuje się dwoma mieczami jednocześnie, a także może nosić przy sobie aż cztery pistolety.

Jednak mimo tego, otrzymamy zadziwiająco dużo zadań typowo skradankowych. Znacznie więcej niż miało to miejsce w poprzednich częściach. A zdradzić nasze położenie mogą również czyhające w bagnach krokodyle, czy pantery wylegujące się między drzewami. Pozwala to na sprawne utrzymanie tempa rozgrywki.

Nie zawodzą również misje poboczne. Od eskortowania ważnych osób, po zlecane zabójstwa, czy zadania rozprawienia się z wrogimi statkami. Interesująco prezentują się polowania na dziką zwierzynę. Zdobyte skóry, kości i kły wykorzystujemy do ulepszenia ekwipunku Edwarda. Warto zwrócić uwagę na polowania, na wieloryby i rekiny. Płyniemy łódką za zwierzakiem, rzucając w niego harpunami. Wygląda to nad wyraz brutalnie. Możemy również zdobywać brytyjskie i hiszpańskie forty lub zabawić się w poszukiwacza skarbów, nurkując na dnie morza. I wiele, wiele więcej. Jest co robić po zakończeniu głównego wątku fabularnego, którego przebrnięcie zajmuje nawet dwadzieścia godzin.

Na graczy czeka mnóstwo misji dodatkowych na lądzie i morzu

Od strony wizualnej, Black Flag prezentuje się wyśmienicie. To pierwsza liga wśród produkcji z otwartym światem. Bogate w detale miasta ze sporą liczbą spacerujących ludzi, opustoszałe rajskie wyspy czy pirackie statki, po prostu zachwycają. To zadziwiające, że PS3 potrafi udźwignąć taką oprawę, zachowując przy tym płynną animację. Ta spada poniżej akceptowalnego poziomu niezwykle rzadko. Tytuł z pewnością nabierze dodatkowych walorów na silniejszych pecetach oraz konsolach nowej generacji.

Warte podkreślenia są zmienne warunki pogodowe, które wyglądają jeszcze lepiej niż w poprzedniej odsłonie. Gdy płyniemy ku zachodzącemu słońcu, jego promienie malowniczo rozlewają się po tafli morza. Po dłuższej żegludze wpływamy w gęstą mgłę, która skutecznie ogranicza widoczność. Zmniejszamy prędkość i wypatrujemy mielizn, na których możemy utknąć.

Zwiastun premierowy gry

Innym razem natkniemy się na huragan, który porwie żagle albo wznieci wielką falę rzucającą marynarzy za burtę. Nic tak jednak nie buduje pirackiego klimatu, jak wydobywające się z głośników pokrzykiwania członków załogi. Słyszymy wydawane rozkazy i utyskiwania na konieczność ich natychmiastowego wykonania. Wielkie fale rozbijające się o łajbę, rozpętująca się burza, a w tle przygrywają szanty. Coś pięknego!

Nie da się ukryć, że trzecia część Assassin's Creed cierpiała na liczne problemy natury technicznej. Nowy, choć wyraźnie niedopracowany silnik AnvilNext płatał liczne figle, a Internet zalała fala zabawnych filmików, ilustrujących biegnące w miejscu konie czy zawieszonych w powietrzu, zabitych żołnierzy. Błędów było co niemiara, dopiero któraś z kolei aktualizacja unormowało sytuację. Tym bardziej cieszy, że Black Flag jest produkcją znacznie bardziej dopracowaną, taką jaką powinna być każda gra trafiająca do sprzedaży.

Podczas kilkudziesięciu godzin zabawy natknąłem się raptem na kilka sytuacji, w których gra wariowała, wczytując błędne animacje postaci pobocznych, czy ukazując żołnierzy strzelających sobie w plecy, zamiast w Edwarda.

Po czwartej części Assassin's Creed nie oczekiwałem wiele, a już z pewnością nie spodziewałem się, że stanie się moją ulubioną, bez kompleksów mierząc się z legendarną już „dwójką”.

A jednak. Black Flag to produkcja dopracowana pod niemal każdym względem. Ubisoft wymienił zbędne elementy rozgrywki, zmodyfikował wiele składowych - począwszy od rzeczy banalnych, jak menu gry, kończąc na rzeczach kluczowych, jak choćby interesujących misjach pobocznych. Gra stanowi znakomitą mieszankę najlepszych dokonań cyklu i wykorzystuje świetne rozwiązania z niezwykle udanego przeboju tamtego roku - Far Cry 3.

Barwna postać Edwarda sprawia, że już nie zatęsknimy za Ezio, co stanowi najlepszą rekomendację dla Assassin's Creed 4: Black Flag.

9 / 10

Read this next