Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

The Sinking City - Recenzja: zabawa w ponurego detektywa

Deszczowo i pesymistycznie.

Uniwersum Lovecrafta nie jest przyjemne. The Sinking City dobrze oddaje tę specyficzną, mroczną atmosferę - i jest porządną grą.

Ponury świat, dziwne miasto i jego niecodzienni mieszkańcy, niezwykłe stwory, kult oraz groźba nadejścia czegoś niepojętego i strasznego - to już standardowe elementy mieszanki, którą wykorzystano już w wielu lovecraftowskich grach. The Sinking City nie zaskakuje pod względem fabularnym, ale to całkiem niezła - choć często problematyczna - zabawa w detektywa.

Na początku gry trafiamy do Oakmont. Możemy zwiedzać je swobodnie po krótkim wprowadzeniu i wykonaniu pierwszej większej misji. To całkiem spora lokacja z kilkoma różniącymi się od siebie dzielnicami, przypominająca szaro-burą i mroczną wersję Wenecji. Tu też w wielu miejscach zamiast ulic mamy kanały.

Miasto ma swój klimat i zdecydowanie pomaga tworzyć ciężką atmosferę, aczkolwiek jego mieszkańcy potrafią często przeszkodzić w skupieniu się na rozgrywce - wiele postaci niezależnych wygląda identycznie, a nagminnym problemem jest ich zacinanie się, nagłe pojawianie na ulicy czy przenikanie z innymi przechodniami. Nie ma to wpływu na gameplay, ale trochę razi.

Tak w sumie można podsumować wiele innych elementów The Sinking City. Animacje i zachowania przeciwników bywają dziwaczne, a wsiadając do łódek po prostu się do nich teleportujemy. Ten sam układ wnętrza budynku czy jakiegoś pokoju ujrzymy w wielu różnych miejscach. Strzelanie też mogłoby być nieco przyjemniejsze, gdyż obecnie brakuje porządnego poczucia odrzutu. Ogólnie rzecz biorąc, cały czas mamy lekkie wrażenie obcowania z grą o mniejszym budżecie.

Mgłę trzeba po prostu polubić (The Sinking City - Recenzja)

Do technicznych niedociągnięć można się jednak przyzwyczaić. Wtedy skupiamy się na tym, co najważniejsze, czyli wykonywaniu swojej pracy. Bohatera przypływa do (praktycznie niedostępnego drogą inną niż morska) Oakmont, by spróbować wyjaśnić pochodzenie swoich dziwnych wizji pojawiających się po katastrofie statku, którą przeżył. Na miejscu zajmuje się jednak różnymi sprawami kryminalnymi.

Najczęściej po rozmowie z jakimś zleceniodawcą udajemy się do celu, który musimy znaleźć sami. Poznajemy nazwę ulicy, patrzymy na mapę i stawiamy znacznik drogi. Czasem trzeba powalczyć z garstką wrogów, a nie obędzie się bez dokładnych oględzin lokacji, podnoszenia interesujących przedmiotów i zbierania dowodów. Używamy też „szóstego zmysłu”, który pozwala odtwarzać wydarzenia z przeszłości, co przywodzi nieco na myśl Murdered: Soul Suspect.

Trzeba być spostrzegawczym, bo ważne obiekty nigdy nie są podświetlane czy oznaczane ikonkami. Do tego musimy się postarać przy regularnym szukaniu wskazówek w archiwach prasy czy policji - to chyba najciekawszy element detektywistycznej pracy. Wybieramy różne tematy z kilku kategorii i próbujemy dopasować je do posiadanych już wskazówek. Posiadając wiedzę o łysym mężczyźnie, który zgubił okulary na miejscu zbrodni, możemy wyszukać informacje na jego temat, jeżeli przeszukamy archiwa wybierając kategorie świadków oraz zabezpieczonych przedmiotów i dopasowując odpowiednią dzielnicę.

Część stworów po zabiciu zmienia się w czarny pył, a po jakimś czasie powraca (The Sinking City - Recenzja)

Nieraz mamy więc w Sinking City chwile przyjemnej satysfakcji, kiedy wpadniemy na coś sami, a nie szczęśliwym trafem. Jest tu więc z pewnością nutka naprawdę dobrej gry detektywistycznej, która rozumie, co w produkcji tego typu powinno się znaleźć - zbyt mocne trzymanie gracza za rękę sprawiłoby, że detektywem bylibyśmy tylko z wyglądu (a i ten można zmieniać poprzez różne stroje).

Odwiedzając różne zapuszczone lokale, podejrzane dzielnice, piwnice czy nawet podwodne jaskinie, nie raz staniemy naprzeciwko stworów - przerażających może tylko przez chwilę, przy pierwszym spotkaniu. Szybko ich widok staje się raczej codziennością, co każe się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby ograniczyć nieco liczbę dziwacznych monstrów. Z drugiej strony, przygoda byłaby wtedy zbyt monotonna.

„Spotkania z kreaturami wpływają negatywnie na psychikę bohatera”.

Walka jest bardzo standardowa. Akcję obserwujemy zza pleców postaci, mamy broń palną i musimy dobrze celować, by pozbyć się przeciwników możliwie najszybciej. Spotkania z kreaturami wpływają negatywnie na psychikę bohatera, który zaczyna w takich momentach gorzej widzieć pod wpływem zaburzeń zmysłów, a ostatecznie je traci. „Popadanie w szaleństwo” to już częsty element w grach inspirowanych prozą Lovecrafta.

Zobacz na YouTube

Szybko też uczymy się, że często trzeba po prostu uciekać. Niektórzy wrogowie są na początku zbyt niebezpieczni, więc albo ryzykujemy, by złapać interesujący przedmiot i szybko uciec z opuszczonego domu, albo w ogóle nie wchodzimy do środka. Walka z ludźmi (mniej i bardziej normalnymi) rzadziej stanowi wyzwanie. W miarę postępów rozwijamy zdolności bohatera w drzewku talentów, więc tak czy inaczej z czasem możemy pozwolić sobie na więcej.

Teoretycznie znaczenie powinna też mieć chęć oszczędzania amunicji, ale w praktyce tak często zdobywamy zasoby do craftingu, że pocisków zwykle nam nie brakuje. W wyniku pewnego błędu czy po prostu niedopatrzenia, surowce w szafkach i skrzyniach odnawiają się i są gotowe do powtórnego zebrania zaraz po tym, jak opuścimy jakieś wnętrze. Wystarczy więc wrócić, przeszukać pojemniki na nowo... i tak w kółko.

Opowieść ma kilka niezłych momentów, a jeśli coś może zaskoczyć, to najwyżej niektóre wątki postaci. Ogólnie rzecz biorąc, wydaje się, że fabuła może spodobać się przede wszystkim tym, którzy nie poznali jeszcze zbyt wielu gier korzystających z lovecraftowskiej mitologii. Mamy tu bowiem schematy i motywy, które już dobrze znamy - zaraźliwe szaleństwo, kulty i tak dalej. Opowieści nie pomaga też fakt, że główny bohater jest przeraźliwie nudny. Monotonię rekompensują nieco ciekawe wybory, które musimy czasem podejmować.

W wodzie też czają się stwory - lepiej nie wyskakiwać z łodzi (The Sinking City - Recenzja)

Przygoda rozkręca się dosyć wolno, co może niektórych odrzucić. Mija ładnych parę godzin, zanim oswoimy się z miastem, przyzwyczaimy do dłużącej się nieraz eksploracji, zdobędziemy porządną broń i trafimy na kilka ciekawszych misji pobocznych, które będą czymś więcej niż tylko koniecznością odwiedzania jakiejś rudery i przeczytania listu.

Mimo że trudno jednoznacznie polecić The Sinking City, to na pewno nie można stwierdzić, że jest złą grą. Zabrakło ostatecznych szlifów czy lepszego systemu walki i większych zaskoczeń narracyjnych. Szukanie wskazówek i prowadzenie śledztwa bywa jednak naprawdę wciągające - a to przecież całkiem ważne w grze o detektywie.

Plusy: Minusy:
  • ponura atmosfera
  • intrygujące miasto
  • aspekt detektywistyczny
  • nijaki bohater
  • sporo technicznych niedoróbek
  • niezbyt angażująca walka

Platforma: PC, Xbox One, PS4 - Premiera: 27 czerwca 2019 - Wersja językowa: polska (napisy) - Rodzaj: przygodowa, akcji, TPP - Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Cena: 180-230 zł - Producent: Frogwares - Wydawca: Bigben Interactive - Wydawca PL: CDP



Recenzja The Sinking City została przygotowana na podstawie egzemplarza na PC, dostarczonego nieodpłatnie przez firmę CDP.

Read this next