Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Warto było czekać. Monster Hunter Rise trafia na PlayStation i Xboxa

Udana konwersja.

To miał być krótki powrót do Kamury. Miałem chwycić za broń i ruszyć ponownie na łowy, by sprawdzić, jak dobrze znana mi gra, działa na konsolach Xbox i PlayStation. Nic z tego jednak nie wyszło. Ponownie poświęciłem masę czasu najnowszej odsłonie Monster Hunter, by przekonać się, że jest to nadal świetny i wciągający tytuł.

Spędziłem z Monster Hunter Rise łącznie 90 godzin na Switchu. Najpierw, by przygotować recenzję, ale grałem jeszcze długo po premierze. Byłem pod wrażeniem jak działa i wygląda gra na tym maleńkim urządzeniu. Ale nie czarujmy się, dopiero na PC i dużych konsolach nowy Monster Hunter mógł rozwinąć skrzydła - i rozwija je, niczym Rathalos, jeden z latających i najbardziej przerażających bossów.

Nowe ruchy przynoszą różnicę, ale graficznie to wciaż „tylko” konwersja ze Switcha

Choć najważniejsze informacje dotyczące rozgrywki możecie przeczytać we wspomnianej recenzji, to nie sposób wrócić do kluczowego elementu tejże odsłony, czyli kablobaków (ang. wirebugs). To specjalne liny, których używamy podczas walki i do przemieszczania się postaci. Powiedzieć, że dzięki nowym ruchom rozgrywka została odświeżona, to za mało.

W Monster Hunter Rise walczymy się z wieloma różnymi potworami. To efekt długiego okresu wsparcia gry.

Teraz postać może wspinać się na wzgórza nie tylko w wyznaczonych miejscach. Co więcej, każda broń otrzymała kilka nowych „niciowych” ataków, które nie tylko zostały dodane po to, by zadawać obrażenia, ale by szybko ominąć potwora, unikając jego ataku, jednocześnie wyprowadzając swój.

Zacznę więc od najważniejszego mankamentu wydania Monster Hunter Rise na duże konsole (PS4, PS5, Xbox One S/X, Xbox Series S/X), które miałem okazję przetestować na PS5. Jako że sztandarowy tytuł Capcomu został przygotowany z myślą o konsoli Switch, mamy więc do czynienia z portem. O ile na sprzęcie Nintendo tytuł robił piorunujące wrażenie, tutaj już magia lekko blednie.

Świat żyje, a uboższa oprawa graficzna to z kolei atut, gdy chodzi o optymalizację

Do projektu lokacji, jak i animacji postaci i potworów, nie można mieć zastrzeżeń. Kanciastość głazów czy „płaskość” niektórych obiektów jednak czasami rzuca się w oczy. Gdy wspinamy się po lianach na szczyt, oglądamy płaską teksturę przymocowaną do ziemi, a nie korzenie, które uginają się pod naporem postaci. Roślinność nie jest tak gęsta jak w Monster Hunter World, aczkolwiek nie mamy wrażenia, że świat jest pusty.

Lokacje są różnorodne i ciekawie zaprojektowane. Ekplorujemy polany, ruiny, pustynie, bagniste tereny i wiele innych miejsc.

Wręcz przeciwnie – ten świat żyje. Co rusz napotykamy mniejsze i większe stworzenia oraz materiały i surowce niezbędne do tworzenia przedmiotów. Większość lokacji składa z dwóch poziomów, a także wielu wzniesień i szczytów, które można eksplorować wertykalnie, dzięki wspomnianym kablobakom. To sprawa, że przeszukiwanie terenu i poszukiwanie potworów jest naprawdę przyjemnym zajęciem.

Całokształt oprawy graficznej prezentuje się więc przyzwoicie, tym bardziej jeśli korzystamy ekranów z funkcją HDR. Żywe kolory, których nie uświadczymy na Switchu, dodają uroku lokacjom.

Uboższa jakość grafiki przyczyniła się za to bardzo dobrej optymalizacji, a to jest najważniejsze w tak dynamicznym tytule. Na PS5 i Xbox Series X mamy do dyspozycji dwie opcje związane z wyświetlaniem i działaniem grafiki: priorytet grafiki i priorytet wydajności. Inne gry przyzwyczaiły nas, że ten pierwszy tryb kojarzy nam się z 30 klatkami. Nic bardziej mylnego.

W zależności z jakim potworem się mierzymy, musimy przyjąć inną taktykę, zwłaszcza podczas z starć z naprawdę trudnymi przeciwnikami.

Priorytet grafiki bowiem działa w 60 FPS-ach w rozdzielczości 4K, a wydajności – w 120 klatkach, w rozdzielności 1080p. Zatem gracze ceniący sobie jak największą liczbę klatek powinni być zadowoleni. Co istotne, w żadnym trybie nie odczułem, by w jakimkolwiek momencie spadły klatki. Najwięcej czasu spędziłem, grając na ustawieniach 4K i 60 FPS-ów. Mogłem cieszyć się odrobinę lepszą grafiką, a stabilne 60 klatek na sekundę wystarczyło w zupełności, by komfortowo polować na potwory.

Atrakcyjna cena i obecność w Xbox Game Pass to duże atuty, jest też polska wersja językowa

Premierowa cena Monster Hunter Rise została ustalona na poziomie – mniej więcej – połowy nowego standardu cenowego gier wideo. Jest to bardzo dobra oferta – otrzymujemy bowiem fantastyczny tytuł, obfitujący w zawartość na długie godziny i, co ważne, w polskiej wersji językowej (napisy), co niestety nie jest regułą w przypadku japońskich wydawców. W dniu premiery produkcja trafi do abonamentu Xbox Game Pass.

Mało jest więc powodów, żeby nie wkroczyć po raz pierwszy do świata łowców potworów lub ponownie go odwiedzić, jeśli mieliście do czynienia z poprzednimi odsłonami. Dużo nowości i świetna optymalizacja sprawia, że warto zainteresować się hitem Capcomu. Choć należy zaznaczyć, że gra nie wspiera specjalnych właściwości kontrolera DualSense. Szkoda, bo można dla nich znaleźć ciekawe zastosowanie podczas starć ze stworami.

Na koniec warto wspomnieć, że Monster Hunster Rise dostępne jest w podstawowej wersji. Wydanie nie zawiera bowiem ogromnego dodatku – Sunbreak – przeznaczonego dla wysokopoziomowych postaci, który najpewniej pojawi się w sprzedaży za kilka miesięcy. Do tego czasu nabierzecie wprawy w polowaniach i będziecie przygotowani na kolejne – bardziej wymagające - wyzwania.

Platforma: PS4, PS5, Xbox One S/S, Xbox Series S/X - Premiera: 20 stycznia 2023 - Wersja językowa: polska (napisy) - Rodzaj: RPG akcji, kooperacyjna - Dystrybucja: cyfrowa - Producent: Capcom - Wydawca: Capcom - Testowano na: PS5

Nie jesteś zalogowany!

Utwórz konto ReedPop, dołącz do naszej społeczności i uzyskaj dostęp do dodatkowych opcji!

W tym artykule

Monster Hunter Rise

PC, Nintendo Switch

Powiązane tematy
O autorze
Awatar Marcin Dolata

Marcin Dolata

Guide Editor

Marcin jest koordynatorem działu poradników.
Komentarze