Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Star Wars Jedi: Ocalały - Recenzja

Zabrakło trochę Mocy.

Star Wars Jedi: Ocalały to mogła być naprawdę interesująca gra, ale większy świat po prostu do niej nie pasuje i wydaje się dodany na siłę. Szkoda też, że historia nabiera tempa dopiero pod koniec, a problemy techniczne psują zabawę.

Gdybym miał określić Ocalałego jednym zdaniem, byłoby to „God of War Ragnarok w świecie Gwiezdnych Wojen”. Choć gra czerpie z fundamentów poprzedniej części, w kwestii struktury świata Respawn Entertainment wyraźnie inspirowało się dokonaniami studia Santa Monica. Efekt nie jest powalający i nie jestem przekonany, czy Ocalały potrzebował tak zdecydowanego zwiększenia skali - w dodatku z gigantyczną liczbą znajdziek.

Star Wars Jedi: Upadły Zakon zapisał mi się w pamięci jako dość kameralne doświadczenie, z niewielkimi półotwartymi lokacjami. To był powiew świeżego powietrza w zalewie gigantycznych open worldów. Akcja Ocalałego rozgrywa się łącznie na pięciu planetach, przy czym większość ma dość liniową strukturę świata, ale są tu też często odwiedzane przez bohatera rozległe tereny, których eksploracja może zająć długie godziny, podczas których czar znany z „jedynki” gdzieś ulatuje. Lokacje są też zdecydowanie bardziej naszpikowane różnymi obiektami, jednak zostało to okupione bardzo wysoką ceną.

Kompromisy graficzne Star Wars Jedi: Ocalały dają się we znaki

Powiem wprost: przez większość czasu, który spędziłem z grą przed publikacją recenzji, optymalizacja gry była katastrofą na PlayStation 5. Graficzny tryb „wydajności” miał z wydajnością niewiele wspólnego, a jeśli miałbym oszacować ilość czasu, w którym gra osiągała 60 FPS-ów, byłoby to może 5% - reszta to „na oko” okolice 40 klatek na sekundę. Rzutem na taśmę otrzymaliśmy jednak dostęp do patcha „day 0”, który faktycznie poprawił działanie gry. Wciąż nie jest jednak idealnie.

Te zbliżenia na postacie dobrze pokazują, jak duże są czasami kompromisy graficzne w trybie wydajności. Dla jasności, nie jest tak cały czas, to raczej przypadki ekstremalne. Screenshoty pochodzą prosto z PS5 i są zrobione w 4K

Nawet po aktualizacji, Star Wars Jedi: Ocalały oferuje prawdopodobnie najgorszy tryb wydajności ze wszystkich gier, które miałem okazję uruchomić na PlayStation 5. Deweloperzy musieli uciec się do znaczących kompromisów graficznych i gra wygląda w tym wariancie naprawdę źle, a i tak nie trzyma 60 FPS w większych lokacjach lub gdy wokół jest sporo szczegółów i wrogów.

Do tego częsty ghosting (smużenie), cienie słabej jakości, mocne obniżenie szczegółów, rozmyty dalszy plan i tak słabe wygładzanie krawędzi (lub tak mocny upscaling), że mnóstwo elementów „migocze” na ekranie. Ładowanie tekstur i cieni na oczach gracza przy wejściu do nowej lokacji oraz przeskakiwanie między wyższym poziomem detali 20 metrów przed bohaterem także jest na porządku dziennym. To nie byłyby doświadczenia na „szóstkę” nawet w 60 FPS, a co dopiero, gdy gra nie osiąga takiej płynności.

Porównanie tego samego miejsca po wykonaniu kroku w przód. Zwróćcie uwagę na pojawiające się detale na drugim planie oraz niską jakość szczegółów twarzy

W trybie wyższej jakości, w 30 klatkach na sekundę, gra prezentuje się znacznie lepiej i miejscami jest nawet całkiem imponująca, szczególnie w przerywnikach filmowych renderowanych w czasie rzeczywistym. W pewnych scenach droidy wyglądają wręcz fotorealistycznie.

Tryb wydajności sugeruje jednak, że gra zwyczajnie nie jest w stanie udźwignąć tak dużych i tak gęstych w szczegóły lokalizacji. Biorąc pod uwagę problemy techniczne i fakt, że większość zawartości tego otwartego świata prowadzi do mało znaczących znajdziek (więcej o tym poniżej), wydaje mi się, że zwiększenie skali względem poprzedniej części nie było naturalnym procesem, a wiązało się z chęcią „wbicia się” w aktualne trendy i próbą przedłużenia rozgrywki.

Tak wielkiego świata się nie spodziewałem. Koboh jest ogromne

Star Wars Jedi: Ocalały najlepiej sprawdza się właśnie w sekcjach przypominających „jedynkę”. Ciasnych, półotwartych, urozmaicających zabawę dialogami i przerywnikami filmowymi. Za każdym razem, gdy musiałem przemierzać wielkie lokacje, z utęsknieniem czekałem na powrót do staroszkolnego doświadczenia single-player.

Największą lokacją w grze jest planeta Koboh, na którą fabularnie powracamy co najmniej kilkukrotnie. Składa się ona z dość przepastnej centralnej przestrzeni (w której znajdziemy między innymi kantynę, będącą naszą bazą wypadową), a także rozchodzących się od środka licznych ścieżek, które następnie rozgałęziają się na mnóstwo kolejnych. Są one wypełnione wzniesieniami, gzymsami, ścianami do biegania i innymi elementami wspinaczkowymi, a także wrogami i znajdźkami. Całym mnóstwem znajdziek.

Widok rozległej pustyni raczej nie zachęca do eksploracji

Liczba elementów kolekcjonerskich w Star Wars Jedi: Ocalały jest wręcz absurdalna. Stosunkowo niewielkie skupisko kilkunastu połączonych ze sobą ścieżek może kryć nawet… blisko 50 znajdziek. Są wśród nich przedmioty kosmetyczne, a także różne waluty, za które możemy kupować inne przedmioty kosmetyczne u sprzedawców. Prawdziwie użytkowych znajdziek - np. tych zwiększających pasek życia czy Mocy lub zapewniających nowe zdolności - jest stosunkowo niewiele. Wydaje mi się, że najpierw podjęto decyzję o zwiększeniu świata, następnie wypełniono jego odnogi znajdźkami, a następnie wymyślono, że niektóre z nich będą służyć jako waluta w sklepach.

Zobacz także: Star Wars Jedi Ocalały (Survivor) - Poradnik, Solucja

Znajdźki wiążą się z możliwością personalizacji Cala, jego broni oraz BD-1, czyli powracającego z „jedynki” uroczego droida-kompana. Nowe spodnie, kurtki, a nawet fryzury i brody, a do tego elementy miecza świetlnego i „skiny” dla BD-1 zdobywamy właśnie w ramach eksploracji, otwierając liczne skrzynie poukrywane w świecie lub znajdując walutę, by zrobić zakupy we wspomnianych sklepach. Wszystkie te kosmetyczne prezenty są wykonane bardzo pieczołowicie, ale to trochę za mała nagroda, by wzbudzić chęć poszukiwania znajdziek - tym bardziej że eksploracja sama w sobie dość szybko się nudzi, bo świat miejscami jest zbyt pusty i nieciekawy. Niektóre przestrzenie są tak duże, że w otwartych lokacjach dodano funkcję ujeżdżania różnych zwierząt, by ułatwić przemieszczanie się. Na szczęście jest tu też system szybkiej podróży.

Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby młody, rudy Luke Skywalker z wąsem? Już nie musicie

Sytuację ratują nieco inne atrakcje przygotowane przez twórców, np. Pogłoski. Tak w świecie Star War Jedi: Ocalały nazywają się zadania poboczne, które odblokowują się po rozmowie z różnymi postaciami niezależnymi rozstawionymi po lokacjach. Choć tym misjom brak ciekawego zaplecza fabularnego i historia wydaje się być do nich dopisana „na doczepkę”, to potrafią być przyjemnie wymagające, a poza tym nie prowadzą gracza za rękę i samemu trzeba znaleźć miejsce startowe, sugerując się dość ogólną podpowiedzią na mapie.

Są też inne aktywności opcjonalne, których możemy się podjąć, a ich centrum stanowi wspomniana już kantyna, do której możemy ściągać kolejnych stałych bywalców, znajdując ich w świecie gry. Cal może też z pomocą pewnego sympatycznego rybaka szukać w świecie różnych okazów ryb, które trafiają do akwarium w kantynie, a także wypatrywać nasion, które można siać na dachu saloonu, by wyrosły z nich potem rośliny. System ogrodu jest zaskakująco skomplikowany, a akwarium pozwala podziwiać schwytane wodne żyjątka, ale mam wrażenie, że są to elementy, na które większość graczy spojrzy tylko raz.

Kantyna to nasza baza wypadowa. Na tym screenie jest jeszcze pusta, ale z czasem pęka w szwach od stałych bywalców

Oprócz tego w świecie znajdziemy też sporo minibossów, legendarnych przeciwników, a także zlecenia na tzw. Łowców, czyli kolejny rodzaj wymagających wrogów, których eliminacja zapewnia szansę na zdobycie unikalnych przedmiotów. Słowem: jest co robić, choć tutaj pojawia się kolejny problem Star Wars Jedi: Ocalały.

Muszę was ostrzec: w tej grze będziecie się cały czas gubić. Ze względu na komplikację sieci ścieżek i korytarzy, które rozciągają się w pionie i poziomie, a do tego się przenikają, świat jest naprawdę pokręcony i niestety mapa to odzwierciedla. Nie zliczę sytuacji, w których dosłownie co kilka sekund otwierałem mapę, by znaleźć odpowiednią ścieżkę. Próba rozgryzienia mapy jest w Star Wars Jedi: Ocalały jak minigra-łamigłówka. Minimapy niestety nie ma, choć trudno sobie wyobrazić, jak miałaby działać w świecie tak bardzo rozciągniętym w pionie. To tak jakby próbować stworzyć minimapę do platformówki.

Mapa to łamigłówka sama w sobie i często otwierałem ją co kilka sekund. Po każdym otwarciu trzeba jeszcze przybliżyć obraz i obrócić całość tak, by było widać, gdzie powinniśmy iść

Nie tylko walką Jedi żyje

Cal bardzo dużo wspina się po urwiskach i biega po ścianach, często łącząc ewolucje w długie kombinacje. Właściwie można powiedzieć, że skakanie i takie platformówkowe sekcje to niemal nasze główne zajęcie w Jedi: Ocalały, ale na szczęście jest to zrealizowane tak jak w poprzedniej części, czyli bardzo dobrze. W kontekście eksploracji twórcy przygotowali kilka nowości - w powietrzu znajdziemy np. balony, które pozwalają Calowi przedłużyć skok, a BD-1 może strzelać ładunkiem elektrycznym w generatory czy pluć substancją, która w połączeniu ze specjalnym promieniem lasera pozwala odblokować przejścia. W grze jest spora ilość zagadek środowiskowych, zarówno w zadaniach fabularnych, jak i pobocznych - a nad niektórymi trzeba nieźle pogłówkować!

Balony oraz specjalne funkcje BD-1 to zdolności, które zdobywamy dopiero później, więc to dobry moment, by przypomnieć, że Star Wars Jedi - w tym również Ocalały - czerpie nieco z gatunku metroidvania, co oznacza, że bardzo duża część obszarów jest początkowo niedostępna i trzeba do nich wrócić dopiero po znalezieniu sposobu interakcji z przejściem czy innym elementem. Poza tym bardzo łatwo tu zginąć, a silni przeciwnicy mogą wgnieść Cala w ziemię dwoma ciosami na standardowym poziomie trudności. To jednak normalne - trzeba wtedy wzmocnić postać i wrócić tam w przyszłości.

Walka z pewnością ucieszy miłośników „jedynki”, bo jest bardzo podobna, choć zadbano o kilka ciekawych nowości. Potyczki ponownie wymagają wyczucia i wynagradzają dokładną obserwację - i nauczenie się! - ruchów przeciwnika, by w przyszłości wiedzieć, jak lepiej na nie zareagować. Znów używamy Mocy, by cisnąć jednego wroga w drugiego, odbijać pociski z blasterów i rakietnic, zrzucać przeciwników w przepaść czy przyciągnąć wszystkich wokół i jednym machnięciem miecza świetlnego zbiorowo przypomnieć wrogom, co potrafi Jedi.

Nowością są tzw. postawy, czyli różne sposoby użycia miecza świetlnego i nieco odmienne style walki. Kolejne postawy odblokowujemy w ramach przygody fabularnej, a łącznie jest ich pięć: pojedynczy (klasyka), podwójne ostrze (w stylu Dartha Maula), podwójny (dwa miecze w obu dłoniach), blaster (pistolet plus miecz) oraz oburęczny (długi miecz w obu dłoniach). Pod ręką możemy mieć dwie postawy, między którymi Cal swobodnie się przełącza. Całe szczęście nie jest tak, że konkretne postawy sprawdzają się na konkretnych przeciwników, więc można wybrać dwie ulubione i jest się „ustawionym”.

Star War Jedi: Ocalały potrafi bardzo dotkliwie karać za nierozmyślną ofensywę. Kiedy Cal jest w trakcie animacji ataku, niemożliwe jest przerwanie jej, by wykonać blok. Ba, nawet już po wykonaniu ataku bohater musi „dojść do siebie” (w żargonie animatorskim tę fazę ruchu nazywa się „recovery”), by móc sparować nadchodzący cios. Sprawia to, że niekiedy czas od naciśnięcia przycisku bloku do faktycznego wykonania tej akcji jest tak absurdalnie długi, że walka frustruje, zamiast cieszyć.

Postawy to całkiem udany dodatek, choć brakuje im balansu. Co najmniej jedna z nich, miecz dwuręczny, wydała mi się właściwie bezużyteczna i uważam, że można sobie nieźle zaszkodzić, decydując się na nią lub co gorsza wydając na nią punkty umiejętności. Ta postawa sprawia najwyraźniej, że ostrze waży 30 kilogramów, więc większość przeciwników zdąży nas już dwa razy zaatakować, zanim zrobimy zamach.

Paradoksem postawy z blasterem jest to, że oferuje jednocześnie najwygodniejszą mechanikę walki mieczem

Po drugiej stronie spektrum znajduje się postawa z blasterem, czyli największa nowość, która właściwie deklasuje wszystkie inne propozycje. Cal w lewej dłoni trzyma pistolet, a w prawej miecz świetlny. Nie dość, że możemy się poczuć jak Han Solo, to jest to jedyna postawa, w której Cal podczas ataku wręcz tak mocno skraca dystans do przeciwnika, zachowując się jak rasowy szermierz - a to robi gigantyczną różnicę. Atak mieczem to wymóg, bo tylko w taki sposób uzupełniamy amunicję do blastera, której nie ma zbyt wiele.

Wspomniane już drzewko umiejętności pozwala rozwijać wytrzymałość Cala, jego władanie Mocą oraz każdą z postaw. Masowe odpychanie, przyciąganie lub unoszenie wrogów nad ziemią sprawia niezwykłą frajdę - szczególnie gdy zainwestujemy punkty zdolności tak, by można było potraktować Mocą także większych i wytrzymalszych przeciwników.

Z poprzedniej części powracają „ogniska” z Dark Souls, ponownie przybierające formę punktów medytacji. Odpoczynek odnawia życie, Moc i „apteczki”, ale odradza też wszystkich wrogów, którch pokonaliśmy. Rozwiązanie sprawdza się nieźle i wprowadza ciekawą dynamikę, choć szczerze mówiąc wykorzystując skróty, które Cal i BD-1 odblokowują po drodze, prawie nigdy nie musiałem dwa razy pokonywać tych samych przeciwników, mimo że korzystałem z punktów medytacji przy każdej okazji. Skróty pozwalają bowiem omijać sekcje, które już przeszliśmy.

Zakończenie pokazuje, jaka mogła być ta gra

Nadszedł czas wspomnieć o fabule (oczywiście bez spoilerów), więc zacznijmy od najważniejszej informacji: przejście kampanii fabularnej, wykonanie części zadań pobocznych i całkiem sporo eksploracji świata zajęło mi 25 godzin. Zostało jednak dużo do zrobienia i myślę, że „wymaksowanie” mogłoby zająć nawet 40 godzin lub więcej.

Fabuła gry rozkręca się dość wolno i początkowo trudno w ogóle zrozumieć motywację Cala. Zakon Jedi został rozbity, bohater stracił mistrza i wielu przyjaciół, a jedynym motorem napędowym jego działań jest myśl, że „to wszystko nie może pójść na marne”. Potem jest nieco lepiej, bo okazuje się, że mityczna planeta Tanalorr może stanowić ostatni zakątek galaktyki wolny od wpływu Imperium, więc dotarcie do tego miejsca staje się głównym celem przygody - dość problematycznym, bo okazuje się, że azyl skrywa się za Otchłanią, czyli niebezpiecznym skupiskiem mocy, które może zniszczyć wszystko, co znajdzie się w jej zasięgu.

Szkoda, że historia nabiera tempa dopiero na kilka godzin przed napisami końcowymi. Są tu zwroty akcji, których się nie spodziewacie, fantastyczne sceny walki, odpowiednia dynamika, zaskakujące pomysły deweloperów, świetnie wyreżyserowane sceny przerywnikowe - a przede wszystkim emocje, których wcześniej zabrakło. Te kilka godzin zrealizowane z dużą pieczołowitością i pomysłem pokazuje, jak mogłaby wyglądać cała gra i bardzo żałuję, że tak nie jest. Dopiero pod koniec przygody czułem się, jakbym „grał w film” z serii Star Wars. Zamiast tego większość kampanii to seria sekcji platformowych przeplecionych walką ze zwykłymi przeciwnikami i bossami, a także cut-scenami. Mieszankę tę zrealizowano bardzo dobrze, ale zakończenie pokazuje, że mogło być wyśmienicie.

Droid BD-1 raz jeszcze wywołuje uśmiech na twarzy, zachowując się jak małe zwierzątko. Przyjazny dwunożny towarzysz jest świetnie animowany, a jego zdziwienie czy współczucie wyrażane ruchem i „pikaniem” to prawdziwe mistrzostwo. Oprócz Cala na pierwszy plan wysuwa się też znany fanom „jedynki” Greez (widoczny na powyższym obrazku), który ponownie pilotuje Modliszkę, godząc tę profesję z zarządzaniem swoją kantyną na Koboh. Ta postać jest świetnie napisana i zagrana, ale z pewnością zapamiętam też droidkę Zee, która emanuje charyzmą i bawi lekką nieporadnością.

Trzeba przygotować się na kilka absurdalnych sytuacji i dialogów, które zamiast wciągać nas do świata Star Wars, wywołują zdziwienie na twarzy, a także dość ważny wątek, który nie ma za bardzo podstaw do zaistnienia i wydaje się być tylko „podkładką” pod przyszłość serii. Polski dubbing zrealizowano na niezłym poziomie, choć, jak to zazwyczaj bywa, dość daleko mu do oryginału, który jest pobawiony pewnej „kreskówkowej” nuty.

Star Wars Jedi: Ocalały to porządna zabawa, ale nic poza tym. Twórcy utracili urok poprzedniej odsłony, siląc się na „modne” rozwiązania, które zostały wykonane w zaledwie poprawny sposób. Zamiast postawić na przemyślane rozwinięcie formuły, Respawn Entertainment położyło nacisk na nietrafione elementy, których gra nie potrzebowała: ogromny świat, który odcisnął wyraźne piętno na optymalizacji, czy drobnostki pokroju akwarium i ogrodu. Z pewnością warto jednak zagrać - walka i wspinaczka wciąż sprawiają frajdę, a fabuła potrafi zaskoczyć.

Ocena: 7/10

Plusy:
+ Sekcje platformowe, czyli wspinaczka
+ BD-1 i kilka innych postaci
+ Postawy, w szczególności ta z blasterem
+ System walki ponownie sprawdza się nieźle
+ Zagadki środowiskowe
+ Nudne elementy otwartego świata można dość łatwo pominąć
+ Druga połowa kampanii fabularnej
Minusy:
- Pierwsza połowa kampanii fabularnej
- Duży świat wydaje się stworzony na siłę
- Gigantyczna liczba znajdziek, które nie zapewniają znaczących nagród
- Walka mogłaby być bardziej responsywna
- Korzystanie z mapy i szukanie drogi do celu jest męczące
- Duże kompromisy graficzne w trybie wydajności, bez osiągnięcia stałych 60 FPS

Platforma: PC, PS5, Xbox Series X/S - Premiera: 28 kwietnia 2023 - Wersja językowa: polska (napisy lub dubbing) - Rodzaj: akcja - Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Producent: Respawn Entertainment - Wydawca: Electronic Arts - Testowano na: PlayStation 5

Star Wars Jedi: Ocalały - recenzja została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Read this next