Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Solidna dawka średniowiecznego absurdu. Recenzja Inkulinati

Strategia rysowana atramentem.

Po kilkunastu godzinach spędzonych na główkowaniu - przeplatanym śmiechem i odrobiną frustracji - bez wahania dopisałem Inkulinati do listy moich ulubionych gier-odskoczni. Z połączenia absurdalnego humoru i prostych założeń rozgrywki powstał udany tytuł, który pozostawił mnie jednak z poczuciem niedosytu oraz myślą, że czegoś tu zabrakło.

Produkcji warszawskiego studia Yaza Games z pewnością nie można odmówić oryginalności. Inkulinati jest bowiem turową strategią, w której starcia toczymy na kartach manuskryptów, wcielając się w średniowiecznego iluminatora. Naszą bronią jest pióro zamoczone w atramencie, a wsparciem w bitwach - fikuśne stwory wyjęte z głębi wyobraźni XIV-wiecznych ilustratorów.

Na wezwanie Inkulinatiego staną więc włochate diabły z drugą twarzą zamiast pośladków, wiecznie wyszczerzony osioł dmuchający w trąbkę nie tym otworem, co wypada, koci biskup okładający heretyków pastorałem po głowie czy szkielety pogrążone w niekończącym się danse macabre. Lista niemniej pomysłowych stronników jest długa, a co najważniejsze - każdego z nich będziemy mogli z czasem dołączyć do armii.

Fani Pentiment od Obisidian Entertainment znajdą tutaj znajomą twarz.

Na wszystko przyjdzie jednak odpowiednia pora, pierwszą przygodę w Inkulinati zaczynamy bowiem od wyboru spośród mocno ograniczonego wachlarza jednostek i mocy specjalnych, z których skorzystamy w walce. Następnie przechodzimy do głównej kampanii, składającej się z dwóch elementów: mapy, na której przeskakujemy z punktu do punktu w podróży po tytuł mistrza Inkulinati, oraz dania głównego, czyli potyczek w systemie turowym.

Inkulinati nie pożyje długo bez atramentu

W zależności od decyzji podjętych w podróży, warunki potrzebne do zwycięstwa starcia mogą się od siebie różnić, ale z reguły najważniejsze jest wyeliminowanie wszystkich przeciwników na polu bitwy. W tym miejscu do akcji wkracza nasz awatar, zwany Tycim, za pomocą którego przywołujemy do walki Bestie i oddziałujemy na jednostki przeciwnika oraz elementy pola bitwy. Tyci przypomina nieco króla z szachów - sam nie może wiele zdziałać, ale jego utrata jest jednoznaczna z porażką.

Reszta zabawy jest już nieco bardziej skomplikowana. Za przywoływanie stronników na pole bitwy płacimy atramentem, który zbieramy z plam rozlanych po planszy. Po wykonaniu ruchu przez każdą jednostkę, zasoby obu graczy uzupełniają się automatycznie, w zależności od tego, kto ile plam kontroluje. Im więcej mamy inkaustu, tym potężniejszą i liczniejszą armię możemy przywołać. Sprawę utrudnia jednak mechanika „zmęczenia”, która sprawia, że narysowanie konkretnej jednostki zwiększa jej koszt w kolejnych starciach. Sztuką jest więc zarządzanie armią w taki sposób, aby pokonać przeciwnika przy wydaniu możliwie najmniejszej ilości zasobów.

Sytuacja na polu bitwy potrafi być bardzo dynamiczna.

Sposobów na zwycięstwo jest sporo, a poważniejsze potyczki - zwłaszcza te z udziałem wrogich Inkulinati - często stawiają nas w niekorzystnej pozycji i zmuszają do kombinowania. Oprócz standardowej wymiany obrażeń z przeciwnikami możemy ich też spychać poza mapę, wrzucać do płomieni ograniczających stopniowo pole bitwy, gdy potyczka za bardzo się dłuży, czy najzwyczajniej nękać z bezpiecznego dystansu. Podstawą do zwycięstwa jest odpowiednie zarządzanie umiejętnościami jednostek. Dla przykładu: gołębie najlepiej działają, gdy walczą obok siebie, a diabły będą najskuteczniejsze przeciwko oponentom stojącym w ogniu. W przypadku najbardziej wymagających starć, taktykę wypada dopasować do armii przeciwnika i kształtu areny jeszcze przed rozpoczęciem walki. Na szczęście w razie niepowodzenia lub tragicznej wpadki zawsze można po prostu wyjść do menu i zacząć pojedynek od nowa.

Inkulinati z pewnością nie można nazwać grą prostą, ale trudno mi było nie odnieść wrażenia, że jej strategiczny potencjał rozwinął się dopiero po przejściu na wyższy poziom trudności, w którym przeciwników wyposażono w potężniejsze zdolności, a karę za przywoływanie tych samych jednostek odczuwa się o wiele boleśniej. Dość powiedzieć, że podczas kampanii fabularnej na normalnym poziomie trudności ani razu nie musiałem skorzystać z piórek gwarantujących drugą szansę po porażce, ponieważ nawet najważniejsze starcia okazywały mało wymagające. Bardzo chciałbym zrzucić winę na mój taktyczny geniusz i obeznanie w strategiach, ale uczciwiej będzie przyznać, że największa w tym była zasługa AI przeciwników. Nawet na wyższym poziomie trudności zdarzało się, że komputer nie wykonywał najlepszego możliwego ruchu i wolał zamiast tego popełnić jakąś głupotę. Czasem wyglądało to dosyć obraźliwie, jakby oponent oszczędzał mnie z litości albo po prostu wiedział, że akurat mam gorszy dzień.

Ścieżki wyboru na mapie nie są zbyt skomplikowane.

Jeśli jednak przymkniemy oko na złe maniery komputerowego przeciwnika i rzucimy się na poważniejsze wyzwanie, starcia w Inkulinati potrafią być naprawdę angażujące umysłowo. Spora część kombinowania odbywa się poza polem bitwy, gdy musimy decydować o tym, które jednostki wystawimy do walki, a którym pozwolimy odpocząć i wyzerować licznik zmęczenia. Oprócz tego podejmujemy też decyzję odnośnie odwiedzanych na mapie punktów, choć tych niestety nie jest wiele. Do wyboru mamy kilka rodzajów potyczek (np. walkę z mocniejszym rodzajem stworów albo bez udziału Tyciego) oraz przydatne lokacje, w których zregenerujemy zdrowie, powiększymy zapas atramentu, zniwelujemy zmęczenie albo wymienimy złoto za nowe jednostki lub specjalne zdolności. Podróż kończy się porażką dopiero po wykorzystaniu wszystkich wspomnianych piórek, które tracimy wraz ze śmiercią naszego Tyciego.

Dzieło polskiego studia nie traktuje się zbytnio poważnie, co widać po samej kampanii fabularnej. Ukończenie głównego wątku na wysokim poziomie trudności zajęło mi około 10 godzin, ale nie będę niedowierzał, jeśli komuś uda się to zrobić szybciej. Banalną opowieść obtoczono w grubą warstwę absurdalnego humoru i ironii, dzięki czemu każdą linijkę dialogu czyta się z uśmiechem - albo lekkim wyrazem zażenowania - na twarzy. Twórcy bawią się językiem, wymyślają zabawne nazwy własne, parodiują klasyczne motywy i podśmiechują się z bohaterów średniowiecznej historii oraz literatury, umieszczając w grze choćby sfrustrowanego świętego Franciszka, dowodzącego armią gołębi i psich pielgrzymów.

Dialogi w kampanii łączą zabawne z pożytecznym.

Gimnastyka dla mózgu, ale nie na długo

Inkulinati zagwarantowało mi kilkanaście godzin naprawdę dobrej zabawy, ale po ukończeniu drugiego podejścia do kampanii dopadło mnie uczucie, jakbym zagrał w produkt niekompletny. Gdy odblokowałem już wszystkie jednostki, moce i talenty - odbywa się to poprzez wymianę jednego z zasobów zdobywanych podczas kampanii - brakowało mi konkretnej motywacji do grania dalej. Nie wątpię, że gracze, którzy lubią stawiać sobie coraz trudniejsze wyzwania, będą mieli tutaj co robić. Reszta może się jednak odbić od schematyczności kampanii, ponieważ samo wypróbowanie wszystkich startowych buildów nie zajmie dużo czasu.

Być może potencjał gry uda się rozwinąć w popremierowych aktualizacjach lub rozszerzeniach. Ciekawym urozmaiceniem mógłby być tryb, w którym zajęlibyśmy się nie tyle samą walką, co rozwiązywaniem coraz bardziej skomplikowanych scenariuszy na polu bitwy - trochę jak przy wyzwaniach logicznych w szachach. Na podobnych zasadach oparto zresztą bardzo długi samouczek, w którym twórcy krok po kroku tłumaczą niemal każdą mechanikę obecną w grze. Szkoda, że nie postanowiono pójść w tym kierunku o krok dalej. Miłym dodatkiem jest za to tryb potyczki, w którym możemy zaprojektować własne starcie z komputerem lub graczem siedzącym obok. Wsparcie dla kanapowej rozgrywki w nowych grach zawsze cieszy.

Są i klasyczne „gorące pośladki”. To jedyna opcja na rozegranie potyczki z ludzkim przeciwnikiem.

Inkulinati będzie bardzo dobrym wyborem dla graczy poszukujących lekkiej i niezobowiązującej rozgrywki z dodatkiem drobnej gimnastyki dla mózgu. To oryginalna, zabawna i przystępna strategia ze sporą ilością niewykorzystanego potencjału, który być może uda się jeszcze wykrzesać w przyszłości. Dla fanów średniowiecznej sztuki i żartów o pośladkach - pozycja obowiązkowa.

Ocena: 7/10

Plusy:
+ Oryginalna oprawa graficzna
+ Absurdalny humor i zabawa językiem
+ Trudniejsze starcia zmuszają do kombinowania
+ Cel rozgrywki jest prosty, ale droga do osiągnięcia zwycięstwa już niekoniecznie
+ Rozbudowa armii nie wymaga grindu - wystarczy kilka udanych podejść
Minusy:
- Krótka kampania fabularna
- Mała różnorodność aktywności na mapie
- AI potrafi podejmować bardzo dziwne decyzje
- Brak konkretnego celu po odblokowaniu całej kolekcji

Recenzja gry została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Read this next