Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Dying Light 2 wyszło w tym roku. Dlaczego nikt o nim nie pamięta?

Kilka przypuszczeń i jeden powód.

Mijający rok nie rozpieszczał graczy. Wiele zapowiedzianych tytułów zostało przesuniętych na kolejne lata, a kilka dobrze zapowiadających się produkcji nie spełniło oczekiwań lub ukazało się w nie najlepszym stanie technicznym. Ostatecznie zobaczyliśmy w tym roku zaledwie kilka dużych, wysokobudżetowych i dobrze przyjętych gier. Jedną z nich było Dying Light 2, o którym nikt już zdaje się nie pamiętać.

By odświeżyć sobie pamięć, wróciłem do opanowanego przez hordy zarażonych Harran. Choć od mojego pierwszego przejścia gry minęło sporo czasu, wystarczyło parę chwil, by ponownie wgryźć się w rozgrywkę. Pomimo złożonego systemu akrobacji oraz wielu możliwości, jakie daje walka z elementami parkouru, od razu wiedziałem, który przycisk odpowiadał za co. W jakichś głębokich szczelinach umysłu zachowało się więc doświadczenie z Dying Light 2. I tak najpierw pamięć mięśniowa, a później kolejne rejestry pamięci zaczęły przywracać wyparte wspomnienia.

Pierwsza część Dying Light jest obecnie bardziej popularna na Steamie niż druga odsłona

O ile banalna fabuła ma prawo zostać zapomniana, o tyle gameplay jest chyba jedynym, jaki dał mi w tym roku ten „nowogeneracyjny feeling”, którego oczekiwałem od tytułów AAA. Nawet God of War Ragnarok, który całościowo robi fenomenalne wrażenie, według mnie ustępuje pole produkcji Techlandu. Poruszanie się w Dying Light 2, w którym wykorzystujemy parkourowe akrobacje, daje doświadczenie, którego próżno szukać nawet w najlepszych miejskich open-worldach. Dziwi więc brak nominacji w którejkolwiek kategorii tegorocznego plebiscytu The Game Awards. Z drugiej strony potwierdza to tylko, że o grze wrocławskiego studia mało kto dziś pamięta.

Odblokowanie paralotni pozwala odkrywać miasto na nowo.

Wskazują na to również statystyki gry w sklepie Steam. Choć Stay Human zaliczyło ośmiokrotnie lepszy start od części pierwszej, to dziś pierwsza odsłona z 2015 roku przyciąga dwa razy więcej graczy niż jej kontynuacja z 2022. Nie pomogły świąteczne przeceny ani wydane w listopadzie rozszerzenie o podtytule Bloody Ties. Czy więc Dying Light 2 to naprawdę gra, o której nie warto już wspominać? A może przyczyną tego zbiorowego zapomnienia jest coś innego?

Kto mógł przypuszczać, że Elden Ring zdobędzie taką popularność i wyjdzie ze swojej niszy?

Dużym problemem było na pewno wydanie gry okolicach premiery Elden Ringa. Choć sukces nowej produkcji FromSoftware był do przewidzenia, nikt nie spodziewał się chyba, że po wymagający tytuł sięgnie aż tyle osób. Żadna gra nie miała szans w starciu z Elden Ringiem. To nie tłumaczy jednak, dlaczego gracze nie wrócili do Dying Light 2 później, gdy już pokonali ostatniego bossa na Ziemiach Pomiędzy lub - tak jak ja - odbili się od jednego z pierwszych. Co więc zawiniło?

W rozszerzeniu gracz musi stoczyć szereg krwawych walk na arenie.

Po pierwsze, machina marketingowa Techlandu zdążyła już wtedy wyhamować. Trzeba też pamiętać, że w wyniku inflacji gracze w 2022 roku mniej wydawali na gry i z pewnością nie każdy mógł sobie pozwolić na zakup dwóch nowych tytułów. Do tego Dying Light 2 spotkał się z niezasłużonym review-bombingiem (masowym zaniżaniem ocen) ze strony włoskich graczy, rozczarowanych brakiem rodzimego dubbingu, co mogło zniechęcić potencjalnie zainteresowane osoby.

A jednak - winnym jest prawdopodobnie fabuła gry, która po prostu była nieciekawa i nie zachęcała do zabawy

Moim głównym podejrzanym w tej sprawie jest fabuła. Nie chodzi tylko o jej banalność, o generyczne wątki i przerysowane postaci - wiele gier, które wspominamy z wypiekami na twarzy, również nie może poszczycić się historią najwyższych lotów. Jednak Dying Light 2 z jakiegoś powodu uparcie próbuje nas w tę pseudo-fabułę wciągnąć. Robi to wyjątkowo nachalnie, zmuszając do podejmowania znaczących wyborów w zupełnie nic nie znaczącej historii. Do prowadzenia dialogów, które normalnie moglibyśmy pominąć.

Twórcy wielokrotnie przypominali, że to nie zombie, lecz półżywi, cierpiący ludzie.

W ten sposób pretekstowa opowieść, która powinna odgrywać w grze rolę nie wiele większą niż ścieżka dźwiękowa, narzuca się z całą swoją nijakością. Luki fabularne, absurdy i zwyczajnie słabe pisarstwo, na które nie zwracalibyśmy uwagi, oddając się parkourowym szaleństwom, stają się boleśnie odczuwalne. Koniec końców tak fatalnie napisanej i nieciekawej historii po prostu nie chce się pamiętać. A przez to, że stanowi tak dużą część całego doświadczenia, trudno wydobyć z niego to, co rzeczywiście wyjątkowe i warte zapamiętania.

A mimo tego chciałbym, by miejski open-world Techlandu został bardziej doceniony. To jedna z niewielu gier, w których można poczuć nowogeneracyjną moc, gdzie dynamiczne starcia i efektowne poruszanie się są zabawą samą w sobie. Tym, którzy jeszcze w polską produkcję nie zagrali, sugeruję jednak, by nie dali się zwieść obietnicom głębokiej fabuły i ignorowali nachalne próby wciągnięcia w historię. To chyba jedyny sposób, by nie tylko dobrze się bawić w Dying Light 2, ale i długo o nim nie zapomnieć.

Read this next