Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Najlepsze i najgorsze gry z uniwersum Star Wars

Ciemna i jasna strona Mocy.

Najlepsze: Star Wars The Force Unleashed

Najważniejszym elementem sagi jest konflikt pomiędzy Jasną a Ciemną Stroną Mocy. Gry osadzone w tym uniwersum zazwyczaj pozwalały wcielić się nam w przedstawiciela „tych dobrych”: Jedi bądź członka Rebelii, walczącego z siłami Imperium. Twórcy The Force Unleashed postanowili odwrócić role. W The Force Unleashed kierujemy poczynaniami adepta Ciemnej Strony, ucznia samego Darth Vadera.

Akcja gry toczy się przed wydarzeniami znanymi z czwartego epizodu „Gwiezdnych Wojen”. Wcielamy się w Starkillera, młodego Sitha wykonującego dla swojego mistrza misję inwigilacji sił Rebelii. Fabuła posiada kilka ciekawych zwrotów akcji, na swojej drodze spotkamy także znane ze srebrnego ekranu postacie. Jednak to nie świetne wykorzystanie uniwersum zaważyło o jakości gry.

Największą zaletą The Force Unleashed jest uczucie potęgi, jakiej doświadczyć może tylko użytkownik Mocy. Od początku gry uzbrojeni jesteśmy w miecz świetlny, jednak machanie „latarką” szybko schodzi na drugi plan, gdy odkryjemy możliwości płynące z bojowego wykorzystania Mocy: jednym ruchem ręki rzucamy przeciwników na pola energetyczne i zrzucamy ich do lawy, ciskamy wyposażeniem bazy kosmicznej w nadciągających wrogów, dusimy i przysmażamy piorunami.

Starkiller jest potężny... Może nawet za bardzo?

Choć autorzy momentami „nieco” przesadzili z siłą Starkillera (rozbicie Star Destroyera to wyczyn, którego zapewne nie powstydziłby się sam Palpatine), to ogólne wrażenie bycia potężnym wojownikiem jest niezaprzeczalne.

Całość świetnie dopełnia intuicyjna walka i elementy do odblokowania: nowe miecze świetlne, stroje i postaci do trybu walki na arenie. Oprawa graficzna nie robi już dziś takiego wrażenia jak kiedyś, to wciąż warto zanurzyć się w świat TFU i poznać losy ucznia Vadera.

Najgorsze: Star Wars Episode I - Jedi Power Battles

W opinii wielu fanów najgorszą częścią Gwiezdnej Sagi jest Epizod I. Jest w tym coś znamiennego: jakby w próbie dopasowania jakości swoich produktów do materiału źródłowego, twórcy gier sięgających do fabuły „Mrocznego Widma” często wydawali produkty przeciętne bądź zwyczajnie słabe. Nie inaczej jest w przypadku Jedi Power Battles, gry wyjątkowo kiepskiej.

Produkcji najbliżej do wydanego w 1997 roku Fighting Force. Wybieramy jedną z kilku dostępnych postaci (między innymi Mace Windu czy Qui-Gon Jinn) i wyruszamy w naśladujące filmowe scenerie poziomy, by Mocą i mieczem świetlnym zaprowadzić porządek w odległej galaktyce.

Nie jest to jednak ani proste, ani przyjemne: dziwna perspektywa utrudnia orientację na polu walki, zaś sterowanie sprawia, że o wiele łatwiej jest przeciwników wymijać niż stawać z nimi do boju. Prowadzi to do iście absurdalnych widoków: jako Mistrz Jedi pędzimy przez poziomy, wymijając stojące jak kołki droidy. Okazuje się to jedyną słuszną taktyką, bo tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zaoszczędzić wystarczająco dużo energii, by móc stanąć do wyrównanej walki z bossem.

Oprawa raziła w oczy

Dorzućmy do tego grafikę, która nawet na PSX nie robiła pozytywnego wrażenia i fatalną mechanikę walki i paskudną animację a otrzymamy obraz gry, o której lepiej jak najszybciej zapomnieć.

Najlepsze: Star Wars Episode I - Racer

Chyba jedyną dobrą grą opartą na motywach Epizodu I jest Star Wars Episode I: Racer - produkcja traktująca o wyścigach podracerów, odwołująca się do najbardziej rozpamiętywanej sceny „Mrocznego Widma”.

Wcielamy się w jednego z kilku startujących o tytuł najszybszego pilotów, których pojazdami są podracery, składające się z niewielkiej gondoli pilota i wielkich silników antygrawitacyjnych. Star Wars Racer świetnie oddawał znane z kina uczucie prędkości, potęgowane poprzez design tras: przesuwające się z zawrotnym tempie ściany kanionów z każdym kolejnym zakrętem zdawały się być coraz bliżej naszego ścigacza.

Do dyspozycji gracza oddano dwa modele sterowania: standardowy, gdzie za gaz i hamowanie odpowiedzialne były osobne przyciski na padzie, a także „realistyczny”, gdzie do operowania mocą silników wykorzystywaliśmy gałki analogowe. Odepchnięcie analoga oznaczało zwiększenie mocy w jednym z dopalaczy, zaś przyciągnięcie - redukcję. Taki początkowo sprawiający trudność model jazdy wraz z nabieranym doświadczeniem pozwalał się poczuć jak prawdziwy pilot podracera.

Poczucie prędkości w Racerze do dziś jest imponujące

Gra doczekała się sequela o podtytule Revenge, z lepszą grafiką (gra trafiła na PS2) i jeszcze wyższym poziomem trudności - jedna kraksa oznaczała tu zakończenie wyścigu.

Najgorsze: Star Wars Super Bombad Racing

Nie wszystkie wyścigi sygnowane logiem Star Wars to produkt godny polecenia. Mocną kontrapozycją dla Star Wars Racer jest Super Bombad Racer: połączenie marki „Gwiezdnych Wojen” z wyścigami kartów w stylu Crash Team Racing.

Na pierwszy rzut oka gra wydaje się niezłą: szeroki wybór postaci (za sterami Bombadów zasiadają między innymi Sebulba, Darth Maul czy Yoda), liczne i urozmaicone trasy, a także specyficzne power-upy. Jednak już pierwszy wyścig, gdzie jako Jar-Jar za pomocą piorunów usuwamy z drogi młodego Anakina pokazuje, że znane z kinowego ekranu postaci nie pasują do każdego modelu zabawy.

Ciężko brać na poważnie tytuł, który znane z kultowej sagi postaci przedstawione w niezwykle zdeformowany sposób. Na tym polu bryluje Darth Maul: komicznie wielka głowa nijak nie współgra z czerwonymi oczyma i spiłowanymi zębami.

Dziwaczny styl oprawy zupełnie nie pasuje do marki

Gra cierpi też przez wolne tempo rozgrywki, mało urozmaicone i puste trasy i niezbyt motywującą rozgrywkę. Grafika przypomina, że początki PS2 były trudne; oprawa dźwiękowa nie pozostaje w pamięci. Tytuł może zadowolić tylko najmłodszych fanów „Gwiezdnych Wojen”, a i to zakładając, że w pobliżu nie znajdzie się dowolna cześć Mario Kart.

Najlepsze: Star Wars Shadows of the Empire

Shadows of the Empire, jedna z pierwszych gier wydanych na Nintendo 64, z miejsca stała się kasowym przebojem. Była to zasługa świetnego scenariusza, ciekawie poprowadzonej akcji i emocji związanych z uczuciem brania udziału w wielkiej, gwiezdnowojennej przygodzie.

Wcielamy się w Dasha Rendara, najemnika na służbach Sojuszu Rebelii, którego celem jest pomoc Luke'owi w odbiciu uwięzionej Lei z rąk przywódcy największej w galaktyce organizacji przestępczej. Akcja umiejscowiona została pomiędzy V a VI Epizodem, rzucając światło na nieznane do tej pory wydarzenia. Fabuła jest ściśle powiązana z multimedialnym projektem o tym samym tytule, obejmującym komiksy, książki, a nawet papierowe gry RPG i karcianki.

Gra stawia na różnorodność - w pierwszej misji przemierzaliśmy korytarze bazy Rebelii na Hoth, by chwilę później zasiąść za sterami snowspeedera i bronić umocnień przed nadciągającymi siłami Imperium. W kolejnych misjach trafialiśmy między innymi na Tatooine czy Coruscant. Po drodze walczyliśmy z siłami Imperium, a także najsłynniejszymi najemnikami galaktyki: androidem IG-88 czy samym Boba Fettem.

Nie mogło zabraknąć powalenia AT-AT

Gra jak na swoje czasy wyróżniała się oprawą graficzną i symfonicznym soundtrackiem. Historia przedstawiona w grze świetnie uzupełniała tę znaną z srebrnego ekranu, zaś główna postać, Dash, urokiem osobistym i charakterem dorównywał Hanowi Solo. Nawet teraz, blisko dwadzieścia lat po premierze, przy Shadow of the Empire można spędzić wiele miłych chwil.

Kolejne tytuły na następnej stronie