Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Sly Cooper: Złodzieje w czasie - Recenzja

Dobrze jest wrócić do zawodu.

Niniejsza recenzja pierwotnie została opublikowana w lutym. Przypominamy tekst ze względu na jutrzejszą premierę gry w Europie.

Minęło 7 lat od ostatniej przygody Sly'a Coopera. Małe wakacje, które postanowił zrobić sobie główny bohater okazały się być w świecie gier szmatem czasu, obejmującym prawie dwie generacje konsol. Jednak zew krwi wreszcie dał o sobie znać. Czas na kolejny skok. Złodziejski szop powraca, pozytywnie zaburzając czasoprzestrzeń.

„Złodzieje w czasie” zaczynają się od krótkiego streszczenia wszystkiego, co działo się z wesołą gromadką gangu Coopera od czasu ostatniej przygody. Sly i Carmelita wreszcie stali się parą, choć bez udawanej przez złodzieja amnezji się nie obyło. Murray, po krótkiej, lecz intensywnej karierze kierowcy wyścigowego, oddał się robieniu furory na auto-rodeo. A Bentley? Mistrz hakowania wspólnie z Penelopą przez dość długi czas pracowali nad ściśle tajnym projektem, który skończył się tym, że Penelopa zaginęła, a w Kradziejusie Szopusie - księdze zwierającej najpilniej skrywane sekrety rodu Cooperów oraz ich złodziejskie techniki - zaczęło przybywać pustych kartek.

Czując, że coś się święci, Bentley czym prędzej postanawia zebrać ekipę do kupy. Wyjaśnia, że całość musi mieć związek z jego projektem, którym okazuje się wehikuł, umożliwiający podróże w czasie. Gang Coopera nie ma wyjścia i zaczyna działać. W bardzo nielegalny sposób ekipa zdobywa XVII-wieczny japoński sztylet, który w połączeniu z maszyną zbudowaną przez Bentleya pozwala odbyć podróż do zamierzchłych czasów Rioichiego Coopera. Jego historia była jedną z pierwszych wymazanych z kart Kradziejusa Szopusa.

Feudalna Japonia to jednak nie jedyne miejsce, do którego się udamy, by dowiedzieć się, kto stoi za wymazywaniem rodu Cooperów z historii. Odwiedzimy także Dziki Zachód, gdzie pomoże nam rewolwerowiec Tennessee Kid Cooper. Z kolei w czasach prehistorycznych Sly pozna swego najstarszego przodka - Jaskiniowca Boba. W średniowiecznej Anglii przyjdzie nam walczyć ramię w ramię z rycerskim Sir Gallethem Cooperem. Ostatnim przodkiem, którego spotkamy będzie nie kto inny, jak jeden z czterdziestu rozbójników - Salim Al-Kupar. To oznacza podróż do bajkowej Arabii.

„Bentley wyjaśnia, że całość musi mieć związek z jego projektem, którym okazuje się wehikuł, umożliwiający podróże w czasie.”

Gra na PS Vita wygląda niemalże tak samo jak na PlayStation 3

Każda z epok, podobnie jak w przeszłości, to mała piaskownica kipiąca własnym klimatem, lecz znacznie bardziej rozbudowana niż w poprzednich odsłonach. Jeśli macie zacięcie do zbieractwa, to spędzicie tu wiele wolnego czasu. A trzeba przyznać, że jest co zbierać. Już w pierwszych chwilach pobytu w nowej miejscówce nie można zrobić kroku bez potykania się o jeden z ukrytych skarbów, masek Sly'a czy butelek ze wskazówkami. W zamian gra oferuje bonusy - nowe skórki dla postaci, kilka unikatowych broni czy specjalne skarby, ulepszające nasze złodziejskie i bojowe umiejętności.

Jednak dla większości pierwsze skrzypce będą odgrywały misje fabularne, których wykonania podejmujemy się z poziomu aktualnej kryjówki gangu. Tu gromadzą się też zbierane przedmioty i znajduje nasz wehikuł czasu, który pozwala nie tylko przenosić się w czasie do kolejnej epoki, ale również wrócić do wcześniejszej, by powtórzyć misje lub poszwędać się w poszukiwaniu ostatniej brakującej butelki czy maski. Można też sobie pograć na odblokowanych automatach ze wzorowanymi na retro minigrami czy we wciśniętego kompletnie na siłę ping-ponga z Bentleyem. Takie małe, interaktywne centrum dowodzenia, które mogłoby jednak operować nieco szybciej.

Jest kilka rodzajów misji - od fotografowania ważnych miejsc, co ma na celu zapoznanie gracza z danym światem, poprzez ratowanie przodków Sly'a, śledzenie wrogów do ich kryjówek, kilku sekcji - dosłownie i w przenośni - na szynach, na obowiązkowym pojedynku z bossem kończąc. Jak na platformówkę przystało, jest dużo skakania i walki, ale z racji tego, że to również gra o złodziejach, nie zabrakło sporej dawki działania w ukryciu. Misje Sly'a są na tyle ciekawe i fajne, również dzięki wszędobylskiemu humorowi, że można im wybaczyć większy brak zróżnicowania. Momentami widać jednak, że twórcom zabrakło pomysłu i kreatywności.

Zwiastun gry Sly Cooper: Złodzieje w czasie

Całkiem słusznie zatem członkowie gangu Sly'a starają się tuszować te niedoskonałości. Wszyscy mają co najmniej jedną własną misję lub kilka krótkich sekcji w zadaniach innych postaci. Każdy wyróżnia się, poza wyglądem oczywiście, umiejętnościami. Bentley, gdy nie łamie systemów zabezpieczeń i nie podrzuca bomb do kieszeni wrogów, lubi popracować jako barman w tawernie. Murray, jako mięśniak grupy, preferuje otwartą walkę z przeważającymi siłami wroga, ale zauroczyć tańcem w przebraniu gejszy też potrafi. Kiedy człowiek myślał, że widział już wszystko, to właśnie te etapy wybudzają z rutyny, jaką czasami odczuwamy podczas przygody.

Przodkowie Sly'a, mający swoje fabularne pięć minut w świetle reflektorów, zdecydowanie mniej wyróżniają się na tle głównego bohatera. W sumie, to rodzina, więc szopie ruchy pozostają te same. Są jednak miejsca, do których bez ich pomocy po prostu się nie dotrzemy. To samo można powiedzieć o przebraniach Sly'a, które zdobędziemy w ciągu kilku misji od wylądowania w danym świecie. Możemy je dowolnie zmieniać, a każde wdzianko oferuje inne umiejętności. Przykład? W stroju samuraja ogień nie przypiecze nam ogona, a strażnicy wpuszczą do nawet najpilniej strzeżonego budynku.

Nie zmienia to faktu, że przodkowie i przebrania to aktorzy jednego przedstawienia. Sir Galleth, jak rycerski by nie był, jest tylko Sly'em w zbroi, z laską stylizowaną na miecz, nieco inną animacją ataków i zaledwie jedną unikatową umiejętnością mającą faktyczny wpływ na rozgrywkę. Fajnie jest pobiegać w rajtuzach niczym Robin Hood i postrzelać z modnego ostatnimi czasy łuku, ale jesteśmy ograniczeni jedynie do miejsc, gdzie leżą strzały. Momentami więcej frajdy sprawia zwyczajne bieganie po planszy z wykorzystaniem pachnącego nowością spadochronu Sly'a i wspomniane na początku zbieractwo.

„Zdecydowanie korzystniej wypadają interesujący pod kątem osobowości i wyglądu bossowie.”

Zdecydowanie korzystniej wypadają interesujący pod kątem osobowości i wyglądu bossowie. Każda potyczka jest wyjątkowa, mimo że sprowadza się do prostej, gatunkowej zasady: kilka coraz trudniejszych fragmentów, w których unikamy ataków wroga, a następnie wykorzystując jego słaby punkt przeprowadzamy sprawny kontratak. Nie są to walki wybitnie wymagające pod względem poziomu trudności, jak zresztą cała gra, ale zmuszają do kombinowania i umiejętnego korzystania z posiadanych zdolności.

Grę wyróżnia wyjątkowa, polska wersja językowa. Tłumaczenie i aktorzy użyczający głos bohaterom, w tym Jarosław Boberek jako Sly, to absolutna pierwsza liga. Są pewne, drobne wpadki, jak pozostawione w oryginale odgłosy zmęczenia i niektóre okrzyki, ale nie wpływają na ogólny odbiór lokalizacji.

Wersja na stacjonarną konsolę Sony oczywiście działa płynnie, ma ostrzejsze tekstury i wyraźniejszy efekt nadający grze kreskówkowego charakteru, ale to wersja na Vitę wywiera zdecydowanie większe wrażenie. To niemalże kopia oprawy z PlayStation 3, z równie pięknymi krajobrazami, efektami świetlnymi, wodą i świetnym designem artystycznym. Niemalże, ponieważ jakość przerywników filmowych mocno ucierpiała przy kompresji, a czasy wgrywania kolejnych lokacji są dłuższe. Jest naprawdę niewiele platformówek na duże konsole, a tytułów na Vitę w ogóle, które mogą się graficznie równać ze „Złodziejami w czasie”.

Najnowsza przygoda Sly'a to piękny powrót do przeszłości - przypomina jak się kiedyś grało, i że można tak grać również dziś. Szkoda, że działania marketingowe Sony okradły tytuł z uwagi, na którą zasługuje. Idealna gra dla całej rodziny.

7 / 10

Read this next