Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

To była piękna katastrofa. 10 lat temu zaprezentowano Xbox One

I wyszło nam to na dobre.

OPINIA | Dość późno kupiłem konsolę Xbox 360, ale za to szybko skradła moje serce. To na sprzęcie Microsoftu poznawałem kolejne odsłony Dark Souls i wspaniałych ludzi, z którymi zaprzyjaźniłem się za pośrednictwem Xbox Live. Zjeździłem tysiące kilometrów w Forza Motorsport 4 i stoczyłem niezliczone pojedynki bokserskie w Kinect Sports. Nic dziwnego, że wyczekiwałem premiery „Xbox 720”, jak wówczas nazywaliśmy tę konsolę. 21 maja 2013 roku w końcu zaprezentowano Xbox One i... to była katastrofa.

Prezentacja Xbox One rozpoczęła się od montażu, w którym między innymi Bill Gates, Hideo Kojima, Cliff Bleszinski, a nawet Steven Spielberg w pompatycznej mowie zapewniali nas, że nadciąga rewolucja, a to, co za chwilę zobaczymy, wywróci branżę do góry nogami. I tak też się stało... w pewnym sensie. Już w drugiej minucie godzinnego pokazu zdążyliśmy usłyszeć zaskakująco dużo o „rozrywce”, takiej szeroko pojętej, a niewiele o grach. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że w głowie powinna zaświecić mi się czerwona lampka.

„Przestań oglądać i poczuj, że żyjesz”

Otworzyłem paczkę chrupek, rozsiadłem się wygodniej na kanapie i po chwili duchem siedziałem już na widowni sali konferencyjnej kampusu Microsoftu w Redmond. „Oho! Zaraz się zacznie!” - pomyślałem, gdy na scenę wszedł mało charyzmatyczny Don Mattrick - ówczesny prezes działu interaktywnej rozrywki w Microsofcie. Zaledwie kilka tygodni później Mattrick pracował już dla Zyngi, ale nie uprzedzajmy faktów.

Prezentacja była dość standardowa - usłyszeliśmy nieco o historii i sukcesach marki oraz znaczeniu społeczności, by dojść do momentu, w którym zaczęto skupiać się na tym, jak użytkownicy korzystają ze swoich konsol do słuchania muzyki i oglądania filmów. „Zespół Xbox zaprojektował i zbudował system All-in-One, który rozpali nową generację gier, telewizji i rozrywki” - powiedział Don Mattrick.

„Nie jest tajemnicą, że kochamy gry” - zaczął Yusuf Mehdi, gdy zastąpił Mattricka na scenie. - „Ale wrócimy do tego za chwilę, a na razie chcemy pokazać wam, jak naszą pasję do grania zamierzamy przenieść na całość doświadczeń płynących z oglądania telewizji” - dodał kilka sekund później. Jeśli dobrze policzyłem, to podczas całej prezentacji słów „telewizja” i „telewizor” w różnych wariacjach użyto 54 razy.

Jeszcze przez jakiś czas po prezentacji fani tłumaczyli sobie, że „to tylko takie marketingowe gadanie”, ale szybko zaczęło docierać do nas, że cała strategia związana z Xbox One w istocie opierała się na uczynieniu z konsoli przede wszystkim centrum domowej rozrywki - urządzenia do oglądania telewizji, sportu i filmów na Netflixie, na którym można było posłuchać muzyki albo zadzwonić do kogoś przez Skype. Granie miało być tylko dodatkiem, ponieważ Xboksy One stworzono w innym celu.

„Xbox stanie się następnym dystrybutorem wody”

To nie koniec intrygujących pomysłów. Jeszcze przed oficjalną zapowiedzią, po sieci zaczęły krążyć plotki, jakoby nowa konsola Microsoftu miała wymagać stałego połączenia z internetem. Okazało się, że jest nieco inaczej, ponieważ użytkownicy mogli pozwolić sobie na całe 24 godziny grania bez dostępu do sieci na konsoli domowej lub godzinę w przypadku zalogowania u znajomego. „Mamy konsolę dla tych, którzy nie chcą być zawsze online, nazywa się Xbox 360” - wyjaśnił Don Mattrick niedługo po zapowiedzi Xbox One.

Nawet tak prosta rzecz, jak odsprzedawanie czy wypożyczanie gier na płytach została przesadnie skomplikowana, z czego zresztą Microsoft szybko wycofał się rakiem. Wpadka nie umknęła jednak konkurencji, a podczas analogicznej prezentacji PS4 wystarczyło pokazać, że pożyczenie gry wymaga od nas wyłącznie wyciągnięcia ręki, by publiczność oszalała. Nie zapominajmy o Kinect 2.0, który początkowo dodawany był do każdej konsoli w celu ciągłego nasłuchiwania, czy aby przypadkiem ktoś nie powie na głos „Xbox On” (lub nie planuje zamachu terrorystycznego).

Kinect opłacił się tylko Sony, ponieważ nieposiadające kamerki PS4 było tańsze o 100 dolarów. Dołóżmy do tego niewielką liczbę zapowiedzianych gier i to, że trzeba było czekać aż do E3, żeby w ogóle je zobaczyć, a także to, że gracze poczuli się jak obywatele drugiej kategorii na prezentacji urządzenia skierowanego podobno do nich, a katastrofę mamy murowaną. Dodam tylko, że mimo wyższej ceny Microsoft zakładał sprzedaż swoich konsol na poziomie... miliarda egzemplarzy. Xboksy One miały być tak powszechne, jak dystrybutory wody w halach produkcyjnych i biurach.

I bardzo dobrze!

Kto wie, co by było, gdyby Microsoft poszedł po rozum do głowy i od początku skupił się na tym, co w graniu najważniejsze - na graczach i grach, w które mogliby grać. Wielu twierdzi, że przez wspomniane wpadki Xbox spadł do trzeciej ligi, ale myślę, że bez tej porażki bylibyśmy dziś w znacznie gorszym miejscu. Cała ta katastrofa wyszła w mojej opinii na dobre nam - graczom, bo choć Microsoft ostatecznie zrealizował swoje cele - ograniczył rynek wtórny i scyfryzował gaming, to zrobił to wyjątkowo łagodnie.

Bez porażki sprzedażowej Xbox One nie byłoby dziś taniego Xbox Series S, na który może pozwolić sobie prawie każdy. Bez rozczarowania niedoborem gier nie byłoby dziś inwestowania w nowe studia oraz Game Passa, dzięki któremu za stosunkowo niską miesięczną opłatę można nadrobić tytuły z trzech generacji konsol i nie stracić na to równowartości pięciopokojowego mieszkania w centrum Warszawy. Bez porażki wizerunkowej marką Xbox nadal kierowaliby smutni finansiści bez wyobraźni, zapatrzeni w wykresy i diagramy.

Porażka biznesmenów w garniturach sprawiła przede wszystkim, że Xbox założył trampki, wrzucił na luz i zaczął starać się też o serca klientów, a nie wyłącznie o ich portfele. Na szczęście ktoś zauważył, że konsole kupują gracze, a nie „każdy” i to na graczach skupiły się wysiłki ekipy pod przewodnictwem Phila Spencera. Katastrofa była jednak tak wielka, że sprzątanie całego tego bałaganu zajęło lata, a w zasadzie to trwa nadal.

Dziś Xbox jest zupełnie inny, przyjazny konsumentowi, a do tego stanowi świetny punkt startu dla osób rozpoczynających przygodę z grami lub wracających do tego hobby po latach. Nadal jest wiele do zrobienia, wciąż brakuje potężnych i wciągających gier, bo choć te „już się robią” w przejętych studiach, to na produkcję potrzeba wielu lat. Niektórzy wieszczą koniec Xboxa, ale ja sądzę, że Xbox jeszcze dobrze nie zaczął - najpierw musiał wygrzebać się z dołka, w który wpadł 10 lat temu.

Nie jesteś zalogowany!

Utwórz konto ReedPop, dołącz do naszej społeczności i uzyskaj dostęp do dodatkowych opcji!

Powiązane tematy
O autorze
Awatar Marek Makuła

Marek Makuła

News & Content Writer

Marek to miłośnik modów, kawy i jezior. Jego serce bije w 32 bitach. Lubi grać bez minimapy i wspierać fanowskie projekty.
Komentarze