Obejrzałem pierwszą połowę Secret Level. To wizualna uczta, ale gdzie są ciekawe historie?
Szacunek do materiału źródłowego to nie wszystko.
OPINIA | Zamknięcie koherentnej i angażującej historii w formie kilkunastominutowego filmu to niekiedy wyzwanie trudniejsze niż rozpisanie jej na pełen metraż. Dlatego w praktycznie każdej, nawet najbardziej udanej antologii krótkometrażówek znajdziemy kilka słabszych epizodów. Tak właśnie było z serią Miłość, Śmierć & Roboty, której, dzięki wielu fenomenalnym odcinkom, można było wybaczyć te mniej udane. Niestety, w nowym serialu Tima Millera i Blur Studio proporcje te zostały odwrócone.
Siłą poprzedniej antologii Millera była różnorodność - mogliśmy znaleźć w niej zarówno realistyczną animację 3D, produkcje mocno stylizowane lub kojarzące się z twórczością Pixara, a nawet klasyczną, dwuwymiarową kreskę. Bardziej powolne i refleksyjne epizody przeplatały się ze stricte humorystycznymi i tymi nastawionymi na akcję. Ostatnie z wymienionych zresztą najczęściej spotykały się z krytyką, głównie za brak ciekawej warstwy fabularnej, a także większym skupieniu się na efektowności i realizmie strony wizualnej niż jej wyrazistym stylu. Niestety, pierwsza połowa Secret Level składa się głównie z tego typu epizodów.
Wartka akcja... i niewiele więcej
Można by spytać „co w tym złego”? W końcu mamy tu do czynienia z ekranizacjami gier przede wszystkim nastawionych na walkę i akcję. I ta potrafi wyglądać naprawdę efektownie, wiernie odwzorowując klimat branych na tapet gier. Odcinek poświęcony Sifu to miłe dla oka połączenie kina kopanego z neonową stylistyką, kreską kojarzącą się z Arcane i szczyptą mistycyzmu, a rozgrywająca się w świecie Dungeons&Dragons „Kolebka Królowej” całkiem nieźle obrazuje pracę zespołową postaci o różnych klasach. Tylko co z tego, skoro większość z nich nie potrafi zaangażować widza ciekawą fabułą i postaciami?
Problemy te nie ominęły również jednego z najbardziej udanych odcinków, czyli rozgrywającego się w świecie Warhammera 40,000 „I nie będą znać strachu”. Znakomicie wyreżyserowana akcja, podniosła i jednocześnie niepokojąca muzyka, a także mroczne, nieco lovecraftiańskie otoczenie budują niepowtarzalny klimat. Epizod ten znakomicie ukazuje, jaką potęgą i niszczycielską siłą są Ultramarines. Fani wydanego stosunkowo niedawno Space Marine 2 z pewnością docenią fakt, że jedną z głównych postaci jest tu porucznik Titus. Niestety, dla osób niezaznajomionych z tym światem jego wątek, a także relacja mistrz-uczeń nie wybrzmi tak mocno.
Pozostałe krótkometrażówki również od razu wrzucają widza w wir akcji, niespecjalnie przejmując się przedstawieniem świata zupełnie nowym odbiorcom, przez co całość zdaje się zbyt hermetyczna. W epizodzie poświęconym Unreal Tournament miło jest usłyszeć znajome „Double Kill” czy „Multi Kill”, lecz tego typu smaczki zadowolą jedynie fanów serii.
Problemy te nie dotyczą jednak najlepszego odcinka pierwszej połowy sezonu - opartego o Armored Core „Zarządzania zasobami”. W pierwszych kilku minutach dowiadujemy się naprawdę wiele o granej przez Keanu Reevesa postaci oraz specyficznej relacji z przemawiającym w jej głowie głosem sztucznej inteligencji. Dawka informacji o świecie jest tu co prawda niewielka, lecz pozwala lepiej zrozumieć miejsce bohatera w przedstawionej historii. Dlatego późniejsze sekwencje akcji potrafią trzymać w napięciu, a szokujące zakończenie nie pozostawia obojętnym.
Wierna adaptacja to za mało
Wierne adaptowanie i zrozumienie materiału źródłowego to jedno - prawdziwą sztuką jest przełożenie go na inne, pozbawione interaktywności medium i uczynienie atrakcyjnym dla nowego odbiorcy. Wiem, że to, co udało się chociażby w Arcane czy Falloucie ciężko zmieścić w kilkunastominutowej formie. Oczekiwałbym jednak, że twórcy mający doświadczenie w krótkometrażówkach będą w stanie zaoferować coś więcej niż tylko rozciągnięte do kilkunastu minut cinematic trailery. Podczas seansu czułem się momentami, jakbym oglądał pokaz zwiastunów na E3 lub Gamescomie, a nie serial na Prime Video.
Z tego schematu, oprócz wspomnianego wyżej „Zarządzania zasobami” wyłamuje się przepełniony czarnym humorem epizod oparty o New World, który w zabawny sposób bawi się motywami z gier MMO i znajduje miejsce na zakończenie z morałem. Najbardziej oryginalny jest jednak ten nawiązujący do Pac-Mana, a właściwie całkowicie reinterpretujący niewinną retro-gierkę, zmieniając ją w niezwykle mroczną i brutalną opowieść o przetrwaniu za wszelką cenę. Teoretycznie wszystko się tu zgadza - mamy bohatera, który doskonali się przez ciągłe powtarzanie labiryntu i musi wciąż jeść, aby samemu nie zostać zjedzonym. Z chęcią przyjąłbym więcej takich kreatywnych zabaw.
Dobór adaptowanych gier jest ciekawy
Sam dobór adaptowanych gier oceniam jako... interesujący, choć nie zawsze zrozumiały. Cieszę się, że znalazły się tu absolutne klasyki, jak Pac-Man czy mający pojawić się w późniejszych odcinkach Mega Man, a także że przypomniano o nieco zakurzonych seriach, jak Unreal Tournament. Dobrze, że w przypadku świeższych pozycji znalazło się więcej rzeczy spoza ścisłego mainstreamu, jak Sifu, czy mające pojawić się w drugiej części sezonu The Outer Worlds. Ciekaw też jestem odcinka o Concordzie, który wzbudził chyba najwięcej kontrowersji przed premierą. Obawiam się jednak, że podobnie jak pozostałe epizody, w pełni mogliby docenić go tylko fani. A, jak wiadomo, Concord nie miał nawet szansy zdobyć wiernego grona odbiorców.
Niezbyt rozumiem, co w tym zestawieniu robi Crossfire - można by tu podstawić dowolną quasi-militarną multiplayerową strzelankę i nikt nie zauważyłby różnicy. To chyba najmniej ciekawa część antologii, mimo przewrotnego i całkiem sprytnego motywu, w którym obie strony konfliktu oszukują się, że „nie są tymi złymi”. Niestety, ciężko docenić go po obejrzeniu ciurkiem krótkometrażówek skupionych przede wszystkim na akcji. W zamian za kolejny, stawiający na realizm odcinek chętnie zobaczyłbym coś w bardziej stylizowanej grafice. Może Ori and The Blind Forest, Okami lub któraś z kultowych przygodówek point'n'click, np. Monkey Island czy Broken Sword?
To, z jaką łatwością przychodzą mi do głowy pomysły na kolejne gry do zekranizowania, doskonale ukazuje, jak duży potencjał leży w tym serialu. Nie skreślam jego drugiej połowy, lecz nie mam też zbyt wielkich oczekiwań. To produkcja hermetyczna, która zadowoli przede wszystkim fanów ekranizowanych gier, raczej nie wzbudzając większych emocji u reszty odbiorców. Mam jednak nadzieję, że drugi sezon powstanie i twórcy sięgną po więcej różnorodnych franczyz.