Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Chcę obejrzeć Stargate SG-1. Ale serialu nie ma żadne VOD

A szkoda.

Stargate SG-1 to jeden z moich ulubionych seriali science-fiction. Od dłuższego czasu planuję odświeżyć sobie 10-sezonową produkcję, licząc, że któraś z platform VOD obecnie funkcjonujących w Polsce wreszcie doda serial do swojego katalogu. Teraz pojawia się światełko w tunelu.

SG-1 to świetnie przemyślany format. Jest tu wszystko. Twarde i miękkie SF, dramat, komedia, eksploracja nieznanych planet, obcy (w różnej postadoci), ciekawie poprowadzone wątki „długoterminowe”, do cna źli przeciwnicy, którzy mogliby być antagonistami w komiksach i anime. Wreszcie znakomicie dobrani aktorzy. Jeśli doliczyć do tego nostalgię, rosnącą w nas wraz z wiekiem - nie dziwię się, że tak bardzo chciałbym go znów obejrzeć.

Pamiętam, jak pierwszy raz obejrzałem film „Gwiezdne wrota” - to było znakomite widowisko

Wszystko zaczęło się od filmu kinowego „Gwiezdne wrota” z Kurtem Russellem w reżyserii Rolanda Emmericha (później zrobił jeszcze „Dzień niepodległości”, „Godzillę” czy „2012”). Premiera była w 1994 roku, ale pamiętam, że polowaliśmy z bratem na kasetę w wypożyczalni chyba dopiero w styczniu czy lutym, a może znacznie później? Pamięć bywa zawodna. Grunt, że po zdobyciu pudełka, pobiegliśmy do domu i wrzuciliśmy taśmę do Funai. Pierwszy seans wbił nas w ziemię. Jestem niemal pewny, że obejrzeliśmy ten film dwa razy z rzędu, choć nikt z domowników nie chce potwierdzić tej wersji.

Gwiezne wrota pozwalają podróżować tunelem podprzestrzennym pomiędzy różnymi planetami

Przepis na fabułę jest bajecznie prosty. Ludzie odnajdują w pobliżu Gizy tajemnicze wrota, z jakimiś egipskimi inskrypcjami. Marynarka USA przewozi wrota do tajnej bazy, a po ich uruchomieniu okazuje się, że wrota łączą Ziemię z jakąś inną planetą. Tak rozpoczyna się film z Kurtem Russellem i choć jest on doskonały, to prawdziwe wariactwo dla miłośników SF oferuje dopiero serial.

W serialu zakochałem się długo później. Pierwszy raz zetknąłem się z nim na TVN, które wyemitowało dwa sezony. Byłem rozczarowany, że nie ma Kurta Russela, a w roli głównej występuje „ten śmieszny McGyver”. Ale szybko się wciągnąłem i czekałem co tydzień na kolejny odcinek z wypiekami. Później prawa do emisji przejął płatny HBO, który kiedyś był zarezerwowany tylko dla zamożnej klienteli. Moja rodzina miała zwykłą kablówkę i choć namawiałem rodziców na HBO - byłem notorycznie zbywany. „Nie będę dopłacał do kanału, żebyś oglądał jeden serial” - dziś brzmi śmiesznie, gdy wykupujemy subskrypcję Disney+, by zobaczyć, co też nawyczyniali ze Star Warsami.

- Dlaczego oni mają pieczątki na czole? - zapytała mnie kiedyś żona. Zbyłem ją milczącym westchnieniem i uniesieniem jednej brwi.

Serial podążył własną drogą i powstało niezapomniane show, które ogląda się świetnie nawet dzisiaj

Po jakimś czasie - musiało być to gdzieś 2004 roku - pożyczyłem od kolegi sześć sezonów na płytach, wersja angielska z napisami. Nie będę ukrywał, że obejrzałem wszystko praktycznie z marszu, zapominając o zajęciach na studiach, kolegach, ówczesnej dziewczynie, a nawet pominąłem sobotnią imprezę. Żywiłem się McDonaldem, gołąbkami od mamy i zupkami chińskimi - i wspominam ten maraton do dziś jako jedną z najprzyjemniejszych chwil w czasie całych studiów (co może wydawać się smutne, ale podkreślam, że chodzi o „jedną z najprzyjemniejszych”, a nie najprzyjemniejszą).

Serial wziął z filmu fundamenty, ale de facto już od pierwszego sezonu powędrował swoją drogą i chwała za to scenarzystom, producentom i aktorom. W roli głównej - pułkownika Jacka O’Neilla - wspomniany McGyver, czyli Richard Dean Anderson. Początkowo ten wybór był wyśmiewany, ale aktor nie tylko zrzucił z siebie w SG-1 łatkę „sprytnego majsterkowicza”, ale stworzył niezapomnianą kreację - jedną z najciekawszych postaci w historii seriali SF.

Anubis - jeden ze „fałszywych bogów” - budził grozę nawet wśród Goa'uldów

Wraz z rozwojem serialu i kolejnymi sezonami rozwijało się również „uniwersum” Stargate. Scenarzyści bardzo dbali o spójność i sensowność poszczególnych wątków, więc z czasem wszystko zaczęło się zazębiać i doskonale ze sobą współgrało. Nie sposób streścić tego serialu, ale warto podkreślić, że w SG-1 zawsze ważna pozostawała eksploracja planet i związane z nią przygody, walka z aktualnym potężnym wrogiem (Goa’uld, Replikatory czy Ori) i wreszcie niewymuszony, sytuacyjny dowcip - z dużym respektem dla widza i dystansem także do własnego show!

Humor mieszał się z poważnymi tematami. Bywały gorsze i lepsze odcinki, ale poziom nie spadał przez wiele sezonów. Dość powiedzieć, że do dziś SG-1 pozostaje najdłużej kręconym serialem SF w historii (dziesięć sezonów to wielkie osiągnięcie). Do tego powstały dwa filmy pełnometrażowe (nie były wyświetlane w kinach) oraz dwa spin-offy, z których jeden - „Stargate Atlantis” („Gwiezne wrota: Atlantyda”) - miał naprawdę naprawdę świetne pierwsze sezony i oglądało się go z zaciekawieniem, choć mniej podobały mi się ostatnie dwa z pięciu. Na marginesie: w jednej z głównych ról wystapił tam jeszcze tak szeroko nieznany Jason Mamoa.

Jason Mamoa jako Ronon w spin-offie „Gwiezne wrota: Altantyda” (pięć sezonów)

Gdzie obejrzeć Stargate SG-1? Serialu nie oma obecnie ani na Netflix, ani na HBO, ani na Amazon Prime

Nie widziałem SG-1 od czasu, gdy parę lat temu zrezygnowaliśmy z żoną z telewizji i kablówki. Tym razem nie ze względów finansowych na szczęście, a ze względów praktycznych. Nie mam AXN, który - z tego, co się orientuje - wciąż potrafi emitować powtórki. Za około 400 złotych jest dostępna kompletna edycja na DVD, ale tylko w języku angielskim. Mam natomiast Netflixa, mam również HBO Max, miałem przez jakiś czas Disney+ i Amazon Prime. Niestety, Stargate SG-1 nie ma obecnie na żadnej z platform VOD w Polsce - był chwilowo dostępny na Showmax, ale Showmax nie ma już w naszym kraju.

Serial wyśmiewał również własne show - m.in. w odcinku, w którym w telewizji pojawił się serial łudząco podobny do tego, czym zajmował się drużyna SG-1

Sprawy jednak wyglądają ciekawie. Na rynku USA serial był dostępny na Netflix do końca listopada tamtego roku, ale wraz z przejęciem wytwórni MGM przez Amazon, prawa do Stargate SG-1 również trafiły do Amazona. Nowy Rok przyniósł dobre wieści dla fanów za oceanem i wszystkie dziesięć sezonów, a także spin-offy, są już dostępne na Amazon Prime. Kto wie, czy Amazon nie zdecyduje się na wskrzeszenie serialu - wszak platforma wciąż szuka nowych formatów. Z drugiej strony, klęska „Władcy pierścieni” nie napawa optymizmem.

„Ten film jest obecnie niedostępny do obejrzenia w Twojej lokalizacji” - czytam sobie na stronie Amazona na karcie ze Stargate SG-1 i zawsze w takich chwilach zastanawiam się, po co nam te wszystkie abonamenty, gdy w rzeczywistości wciąż nie da się oglądać tego, na co właśnie mamy ochotę. Koledzy z opaską na oku i drewnianą nogą klikają sobie „pobierz” i po chwili mają to, czego nie ma nawet człowiek chcący płacić za treści. Ja mam ochotę na Stargate SG-1, więc czekam, ale czy się doczekam, to już inna sprawa.

Read this next