Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Trzy gry, których bałem się w dzieciństwie. A dziś bawią

Strach się bać.

Mimo że gry mojej młodości nie prezentowały się zbyt okazale, to we wspomnieniach wszystkie wydają mi się być fotorealistycznymi produkcjami wyświetlanymi w rozdzielczości 8K. Szczególnie te, które wywoływały we mnie silne uczucie lęku i do dziś powracają w sennych koszmarach. Z ciekawości sprawdziłem więc, jak naprawdę wyglądały gry, których bałem się w dzieciństwie.

Tytuły, które tu wspominam, nie są w żadnymi razie grami z gatunku grozy i nie sądzę, by ich autorzy chcieli wywołać u odbiorcy strach. Gdy jednak jest się dzieckiem z bujną wyobraźnią, to nawet urocza produkcja dla najmłodszych może zamienić się w krwawy survival horror. A ja niestety na brak wybujałej fantazji nie mogłem narzekać.

Oto trzy niepozorne gry z czasów młodości, które po dziś dzień spędzają mi sen z powiek.

Hotel Giant (2002)

Hotel Giant to reprezentant popularnego w swoim czasie gatunku symulatorów ekonomicznych, zwanych potocznie „tycoonami”. Jak można się domyślić, w tym przypadku zabawa polegała na zarządzaniu siecią ekskluzywnych hoteli. Zasady rozgrywki również łatwo odgadnąć: stawialiśmy budynek, urządzaliśmy go, a następnie dbaliśmy o dopływ gotówki i zadowolenie gości. Poza podnoszeniem standardu hotelu, nie można było zapomnieć o reklamie. By przyciągnąć klientelę, musieliśmy regularnie przypominać o sobie w telewizji, radiu i gazetach.

Przez tę grę nigdy nie zatrzymuję się w hotelach

No dobrze, ale co może być przerażającego w grze o prowadzeniu hoteli? Niesforni goście? Kontrola Sanepidu? Z pewnością, ale ja nawet nie doszedłem do tego etapu zabawy. Może z powodu słabej wówczas znajomości języka angielskiego, a może posiadania wyłącznie wersji demonstracyjnej, nie potrafiłem w pełni rozwinąć interesu i ściągnąć do niego klientów. Z całej gry zostało mi więc jedynie wpatrywanie się w puste, pozbawione żywej duszy wnętrza wielkiego budynku, co przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Gdy po latach obejrzałem „Lśnienie” Stanley’a Kubricka, miałem silne poczucie, że gdzieś to już widziałem.

Jazz Jackrabbit 2: The Secret Files (1999)

To jedna z moich ulubionych gier dzieciństwa. Dynamiczna, kolorowa platformówka, w której kolejne etapy pokonujemy tytułowym Jazzem lub którymś z jego rodzeństwa - bratem Spazem albo siostrą Lori. Jak w każdej grze tego typu, podstawą zabawy były sekwencje zręcznościowe polegające na skakaniu między platformami, a także walka i zbieranie przedmiotów. Siłą produkcji były jednak fenomenalnie zaprojektowane lokacje, ciekawe i wymagające walki z bossami i humor. Mnóstwo radości dawały też tryb kooperacji i edytor map.

Strach był tym większy, że w Jazz Jackrabbit 2 grałem w tajemnicy przed rodzicami, którzy dali mi wtedy szlaban na komputer

Ale ta urocza produkcja miała też swoją mroczną stronę: rozdział zatytułowany „A Cold Day in Heck” (tłum. Chłodny dzień w piekle). Przejście go było dla mnie wyzwaniem nie tylko dlatego, że był dość wymagający, ale głównie ze względu na upiorny klimat levelu. Czaszki nabite na słupy, groźnie spoglądające bałwany i kościotrupy, a na samym końcu on - Bubba, czyli finałowy boss. Choć władca piekieł został przedstawiony w wyjątkowo kreskówkowy i zabawny sposób, budził we mnie grozę. I nadal to robi.

Harry Potter i Kamień Filozoficzny (2001)

Gdy patrzę dziś na materiały ze zbliżającego się Hogwarts Legacy, aż trudno mi uwierzyć, że Harry Potter i Kamień Filozoficzny mógł tak silnie działać na moją wyobraźnię. Nawet jak na swoje lata gra o młodym czarodzieju nie prezentowała się najlepiej, a cała zabawa ograniczała się do skakania i bardzo prostego systemu rzucaniu czarów. Wtedy jednak nie narzekałem na monotonny gameplay i brak ciekawych mechanik. W grze spędziłem dziesiątki godzin, eksplorując każdy zakamarek Hogwartu.

Misja niemożliwa do przejścia dla młodego Tomka

W grze znalazła się też sekwencja skradankowa, w której Harry musiał przekraść się nocą do wieży Astronomicznej. Oczywiście, podobnie jak inne elementy rozgrywki, tak i ten był dziecinnie prosty - wystarczyło kryć się za regałami i nie biegać w pobliżu Argusa Filcha, który próbował nas dopaść. Wtedy jednak było to dla mnie zadaniem niemożliwym. Tak bardzo bałem się złapania przez woźnego, że musiałem poprosić o pomoc starszą siostrę, by ta przeszła misję za mnie. Nie byłem nawet w stanie patrzeć na ekran, a uszy musiałem zatkać palcami.

Gdy widzę te gry po wielu latach, wciąż czuję dziwny dyskomfort. Choć dziś raczej bawią niż straszą, to przywołują też uczucia, które wywoływały we mnie dawniej. Pamiętam dobrze wieczory z myszką w ręku i ciężką atmosferę, jaka panowała w zaciemnionym pokoju. Słowem, kiedyś to było.

Read this next