Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Piękna grafika to za mało. Te gry potrzebowały czegoś więcej

Gdy zabrakło duszy i głębi.

FELIETON | Wydaje się, że podejście graczy do oprawy w grach mocno się w ostatnich latach zmieniło. Coraz rzadziej trafiamy na wypowiedzi twierdzące, że aspekt wizualny jest bezwzględnie najważniejszy.

Wiele gier sieciowych pokazało, że nie tylko obraz, ale przede wszystkim rozgrywka i głębia potrafią przyciągnąć rzesze fanów. Co jednak, gdy twórcy poza grafiką nie przygotowali zbyt wiele? Rzućmy okiem na piękne tytuły, którym ewidentnie czegoś brakowało

The Order 1886 olśniewał, ale na krótko

Czy da się lepiej zaprezentować moc graficzną nowej konsoli niż poprzez stworzenie szalenie pięknej gry wideo? The Order 1886 nawet po latach cieszy oko, nie odstając od znacznie młodszych produkcji. Niestety, grafika to tylko jedna strona medalu - w tym przypadku reszta doświadczenia wydaje się być dość biedna i niedopracowana.

Gra od początku budziła spore wątpliwości swoją długością. The Order 1886 da się bowiem ukończyć w zaledwie kilka godzin, w tym czasie znajdując wszystkie ukryte przedmioty i zdobywając platynowe trofeum. Zanim na dobre rozsiądziemy się przed telewizorem, naszym oczom ukazuje się plansza z napisami końcowymi. Dalej nie ma już nic poza wspomnieniami z wiktoriańskiego Londynu.

Wspomnieniami, trzeba dodać, przepięknymi, ponieważ kunszt z jakim przygotowano lokacje jest absolutnie genialny. Postanowiłem przypomnieć sobie ten tytuł jakiś czas temu i od strony wizualnej nadal ma miejsce w czołówce gier na PS4. To jednak koniec zalet, ponieważ gra, zamiast się rozkręcać, przedwcześnie serwuje nam zakończenie, a każda misja jest po prostu korytarzową wędrówką. Szkoda tak zmarnowanego potencjału.

Ryse: Son of Rome nie pokonał konkurencji

W katalogu Microsoftu znajdziemy bliźniaczy do The Order 1886 przykład tego, że grafika to nie wszystko. Twórcy Ryse: Son of Rome położyli nacisk na walkę, która jest wspierana przez zjawiskową oprawę wizualną. Odcinane kończyny, niekończące się strumienie krwi i fotorealistyczni Rzymianie to jednak niewystarczający powód, aby zadowolić graczy.

Trafnym porównaniem jest zestawienie gry prezentującej moc Xbox One z serią Batman Arkham. Przygody superbohatera oferowały angażujący system walki, pozwalały nam na eksplorację Arkham i Gotham City, serwując jednocześnie aktywności poboczne np. poprzez rozwiązywanie zagadek.

Tego w Ryse: Son of Rome zabrakło - poza przechodzeniem do kolejnych starć nie czeka tu na nas nic interesującego. Ostatecznie zostaliśmy z doznaniami wizualnymi, które nawet w momencie premiery nie przysłoniły znikomej treści. Zupełnie tak, jakby twórcy chcieli nam dostarczyć maksymalnie zachowawczy i nie wystający przed szereg produkt.

Lair - koszmarne sterowanie i piękne smoki

Pamiętam swoją pierwszą rozgrywkę w Liar. Po hucznych zapowiedziach spodziewałem się nie tylko interesującego tytułu pokazującego moc PlayStation 3, ale fascynującej przygody w świecie fantasy. W nim główną rolę odgrywają smoki, a całość miała być podana w świetnej oprawie audiowizualne.

To ostatnie nawet się sprawdziło, bo twórcy przyłożyli ogromną uwagę do zaprojektowania latających stworzeń, nad którymi przejmowaliśmy kontrolę przy pomocy pada Sixaxis. Niestety, pozostałe aspekty pozostawiały wiele do życzenia. Dość powiedzieć, że gra nawet w 2007 roku sprawiała momentami wrażenie gry budżetowej, głównie za sprawą powtarzalności rozgrywki i problemów technicznych.

Do najważniejszych wad zaliczyć trzeba sterowanie. Liar miało oferować niespotykane wówczas doznania dzięki czujnikowi ruchu w padzie Sixaxis. Zrealizowano to jednak niezwykle toporne, przez co nie czuliśmy praktycznie żadnej zabawy z pokonywania kolejnych przeciwników. Tytuł po latach został niemal zapomniany i tylko modele smoków da się wspominać z nostalgią - były naprawdę ładne.

Godfall nie zaraził nikogo swoim pomysłem

Wraz z nadejściem dziewiątej generacji konsol, do rąk graczy miał trafić tytuł celujący w połączenie cech epickiego fantasy i mechaniki looter shooterów - bez strzelania oczywiście. Siekanie wrogów gigantycznymi mieczami w dobrze znanej konwencji jawiło się jako coś obiecującego, na dodatek podanego w olśniewającej oprawie graficznej.

Finalnie Goodfall nie był w stanie nikogo do siebie przekonać. Recenzenci i gracze byli zgodni w twierdzeniu, że tytuł jest do bólu powtarzalny, a historia opowiadana w jego trakcie to tak naprawdę byle jaki pretekst do ruszania w kierunku nowych lokacji. Czy jednak był to tytuł bezwzględnie zły?

Nie do końca. Przyznam, że po przełknięciu schematyczności i miałkiej fabuły, byłem w stanie odnaleźć sporo dobrej zabawy wynikającej z satysfakcjonującego systemu walki. Niewątpliwym atutem były też zróżnicowane lokacje, które w połączeniu z oprawą prezentowały się świetnie. To jednak zbyt mało, aby do Goodfall wracać.

Need for Speed Payback

Nigdy nie wymagałem zbyt wiele od gier wyścigowych w temacie fabuły czy mechanik, a już tym bardziej od arcade’owej serii Need for Speed. Tym jednak razem nawet twórcy gier o nielegalnych wyścigach mocno nadszarpnęli zaufanie fanów. Bo gdy od odsłony Payback odejmiemy oprawę graficzną i ładnie przygotowane modele aut, to naszym oczom ukaże się istny potworek.

Nieudolnie siląca się na sensacyjność fabuła próbuje podkradać motywy znane z kina akcji czy serii „Szybcy i Wściekli”, rzucając nas w środek nie do końca logicznego ciągu zdarzeń. W tle majaczą różne gangi nie dające większej motywacji do ich pokonywania, a pod naszą kontrolą mamy trójkę do bólu stereotypowych postaci. To jednak nie koniec problemów.

Twórcy Need for Speed Payback zdecydowali się na wykorzystanie prawdopodobnie najgorszego sposobu tuningowania samochodów w historii serii. Zamiast dobierać coraz lepsze części, korzystamy z systemu otrzymywanych losowo kart, które pogrupowano na zestawy danych producentów. Pomysł niezwykle irytujący i odbierający radość z ulepszania swojego pojazdu.

Assassin’s Creed Unity

Gdybym miał stworzyć listę najgorszych wspomnień z życia gracza, premiera przygód asasyna Arno w Paryżu znalazłaby się na wysokiej pozycji. Tytuł dość długo po premierze zawodził optymalizacją, która katowała nie tylko najnowsze wówczas konsole, ale i najpotężniejsze pecety. Efekt? Trudno było czerpać radość z rozgrywki, ale nawet w kilkunastu klatkach na sekundę widać było piękno oprawy.

Wirtualny Paryż był istnym miastem zakochanych, bo każdy gracz mógł się w nim z miejsca zauroczyć. Chociaż cenię pirackie Assassin’s Creed 4, to właśnie europejskie katedry i uliczki były tym, czego oczekiwałem. Przyznam, że do dziś jest to moje ulubione miejsce w całej serii po trylogii przygód Ezio i odwiedzinach we Florencji czy Wenecji.

Całe szczęście deweloperom udało się w końcu połatać produkcję. Assassin’s Creed Unity stało się w końcu porządnym tytułem, choć niesmak po nieudanej premierze pozostał. Głównie z tego powodu postanowiłem dodać tę, co by nie mówić kontrowersyjną pozycję do listy. Gra trafiła do sprzedaży w stanie dającym wiele do życzenia i dla wielu fanów była zawodem.

Analizując powyższe przykłady jak i te, które się nie załapały do listy, można zauważyć, że syndrom „słabej gry z ładną grafiką” to częsta przypadłość tytułów startowych kolejnych generacji konsol. Sprawia to wrażenie, że deweloperzy niejednokrotnie przekładali wszystkie siły i zasoby na podkreślenie surowej mocy obliczeniowej sprzętu, zamiast zbalansować wysiłki pomiędzy różne aspekty projektu.

Przecież otwarte, bardziej interaktywne światy również zyskują nowe oblicze na mocniejszym sprzęcie, umożliwiając nam na większą interakcję z otoczeniem czy zwiedzanie żywszych, szczegółowych lokacji. Mimo to nierzadko gry mające na celu prezentację możliwości konsol skupiają się na najoczywistszych aspektach, co w rezultacie sprawia, że po latach, a czasem i w dniu premiery, nie mają do zaoferowania wiele więcej.

Read this next