Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Quantum Break - Recenzja

Wybryki studentów fizyki.

Remedy zaryzykowało wiele, by stworzyć interaktywny serial, który pozostawia ważniejsze decyzje w rękach graczy. Efekt jest godny podziwu.

Quantum Break nie jest typową strzelanką. To świetna gra osadzona w bogatym uniwersum, pełnym ciekawych postaci, z narracją poprowadzoną niczym w serialu. Wciąga i intryguje na tyle, że momenty, w których chwytamy za broń, traktujemy jak przyjemny przerywnik.

Nieudany eksperyment naukowy przeprowadzony na terenie Uniwersytetu w Riverport prowadzi do katastrofy na skalę końca świata. Właściwie to końca czasu, który - mówiąc potocznie - „zepsuł się”, a Jack Joyce wraz z garstką sprzymierzeńców stara się go naprawić.

Żeby opowieść nie brzmiała zbyt banalnie, pojawia się wątek tajemniczej korporacji, niejawne cele szemranych sylwetek w garniturach, paradoksy czasowe i bohaterowie działający w imię własnych pobudek. Jest to na tyle ciekawe, że nie sposób przejść obojętnie nawet obok znalezionej w trakcie gry notatki.

Wraz z Quantum Break otrzymujemy mini-serial z aktorami. Można było się obawiać, że wpłynie on w negatywny sposób na prowadzenie fabuły w grze, ale do tego nie doszło. Odcinki ogląda się z zainteresowaniem. Gra prezentuje punkt widzenia głównego bohatera, a serial rozwija toczące się równolegle wątki czarnych charakterów.

Świetnym posunięciem jest też oddanie graczom sterów historii. Po każdym ukończonym akcie przygody następuje scena, w której wybieramy jedną z dwóch dostępnych ścieżek rozwoju opowieści. Decyzja ma wpływ nie tylko na kolejny dwudziestominutowy odcinek serialu, ale też na nasze dalsze losy w grze.

Cover image for YouTube videoQuantum Break - Video Recenzja

Zabieg ten jest na tyle wciągający, że z zaciekawieniem eksplorujemy wszystkie poziomy w poszukiwaniu „znajdziek”, sekretów i innych istotnych elementów, które wpłyną na dalsze decyzje oraz zaowocują dodatkowymi scenami w telewizyjnym show. Zdarza się z pośpiechem kończyć dany etap lub strzelaninę, bo chcemy zobaczyć, co wydarzy się dalej.

Główny bohater, będąc w centrum katastrofy, naraża się na nieoczekiwane skutki uboczne. Jest w stanie spowalniać i zatrzymywać czas. Nowa umiejętność okazuje się całkiem przydatna, gdy na jego drodze stają jednostki specjalne korporacji Monarch Solutions.

Poza mocami protagonista całkiem sprawnie posługuje się bronią palną, w efekcie jest wręcz zabójczy. Zastępy wrogów nie mają szans, gdyż Jack może ich zatrzymać w miejscu i obsypać gradem kul, szybko przemieścić się w inne miejsce, a nawet miotać potężnymi pociskami zaburzającymi czasoprzestrzeń.

Walka jest efektowna i widowiskowa, ale nie daje poczucia pełnej kontroli sytuacji. System osłon aktywuje się automatycznie, gdy staniemy za jakimś przedmiotem, a kiedy wyjdziemy centymetr poza ten obszar, Jack odsłania się na ciosy. Strzelanie, mimo że satysfakcjonujące, w dynamicznych bataliach wydaje się dość chaotyczne.

Ciekawe jest też to, że używanie umiejętności nie jest jakkolwiek nagradzane, więc mamy pełną wolność w doborze strategii. Entuzjaści broni mogą zza zasłon ostrzeliwać kolejnych oprychów, kiedy inni będą bawić się licznymi dostępnymi czasowymi manipulacjami. Wybór należy do nas.

Strzelaniny są przyjemne, ale inne elementy gry zachwycają

W trakcie rozgrywki pojawia się wrażenie, że walka to najmniej interesujący - choć wciąż dobry - element. Nie przeszkadza to jednak na tyle, by przestać czerpać z gry przyjemność. Potyczki to tylko jeden z kilku intrygujących aspektów gry. Szybki i intensywny przerywnik, po którym wracamy do eksploracji Riverpoint.

Napotykamy równie dużo etapów platformowych, gdzie także posiłkujemy się kontrolą czasu. Spowalniamy spadające na nas ciężarówki, walące się rusztowania wykorzystujemy jako windy przy cofaniu czasu i odwiedzamy miejsca, które we współczesności już nie istnieją.

Paradoksy czasowe robią wrażenie. Powolnie zbliżająca się katastrofa zwiastowana jest przez tak zwane zastoje czasowe. W wybranych momentach świat staje w miejscu i tylko Jack może się ruszać. Ptaki wiszą w bezruchu, ludzie z otwartymi ustami nie mogą skończyć zdania, a spadająca z balkonu doniczka tkwi w powietrzu jak zaczarowana.

Niczym turysta w muzeum osobliwości powoli oglądamy liczne scenki rodzajowe stworzone przez zwiastun apokalipsy. Nikt nie spodziewał się, że koniec świata to koniec czasu. Za scenografię twórcom należą się oklaski, gdyż otoczenie na każdym kroku przypomina o zagrożeniu i potrafi momentami wywołać gęsią skórkę.

Aktorzy - zarówno w grze, jak i serialu - spisali się świetnie. Znani z takich hitów jak „Gra o Tron”, „True Blood”, „X-Men”, czy „Fringe” pokazują cały swój warsztat, przez co zaprezentowana historia jest jeszcze lepsza. Jakościowo serial nie odbiega od wysokobudżetowych produkcji. To robi wrażenie.

Efekty cząsteczkowe robią ogromne wrażenie

Podejmowanie decyzji i zmiana dalszych wydarzeń skłaniają do kilkakrotnego ukończenia gry, gdyż w ten sposób zawsze znajdziemy dodatkowe sekrety, sceny i zwroty akcji. Studio Remedy umieściło również wiele smaczków dla miłośników ich innych gier, więc warto badać każdy możliwy kąt.

Quantum Break okazuje się znacznie większym eksperymentem niż mogliśmy wstępnie podejrzewać. Prowadzenie fabuły w grze oraz poza nią było ryzykowne. Podzielenie rozgrywki skutkujące tym, że mamy wrażenie obcowania z efektowną przygodówką z elementami strzelanki, również jest czymś godnym pochwały.

Efekt końcowy jest bardzo zadowalający i zdecydowanie można powiedzieć, że Quantum Break to gra wyjątkowa. To najlepszy serial w jaki grałem, oraz najlepsza gra, którą mogłem oglądać niczym serial. Twórcy spisali się na medal.

9 / 10

Nie jesteś zalogowany!

Utwórz konto ReedPop, dołącz do naszej społeczności i uzyskaj dostęp do dodatkowych opcji!

Dowiedz się więcej na temat recenzji, zapoznając się z polityką recenzowania gier.

W tym artykule

Quantum Break

Xbox One, PC

Powiązane tematy
O autorze
Awatar Łukasz Winkel

Łukasz Winkel

Recenzent

Zakochany w grach od dziecka. Transhumanista duchem, postmodernista z lenistwa.

Komentarze