Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Lightning Returns: Final Fantasy 13 - Recenzja

Boska zbawicielka z mieczem w ręku.

Do apokalipsy pozostało tylko trzynaście dni. Umęczone dusze ludzi, którzy nie mogą umrzeć, starają się normalnie funkcjonować w tych ostatnich chwilach egzystencji. Negatywna energia w postaci Chaosu zbiera coraz większe żniwo. Przepowiednie opisują nadejście Zbawczyni, która uwolni wszystkie dusze i zabierze do nowego, lepszego świata. A ja co robię? Zbieram kwiatki, tańczę z chocobosami na łące i spędzam godziny na zmianie odzienia. Koniec świata? Przyjdzie i na to czas.

Po wielu pogmatwanych i szalonych wydarzeniach dwóch poprzednich części, Lightning zostaje zbudzona ze swojego kryształowego snu, by dostać zadanie od samego Bhunivelze - boga odpowiedzialnego za stworzenie wszystkiego w kosmosie. Jako boski czempion zstępuje na Nova Chrysalia, czyli ostatniego bastionu ludzkości, by przeprawić wszystkie dusze do nowego świata. Wszystko to w zamian za możliwość pojednania się z ukochaną siostrą Serah. Po drodze będzie musiała stawić czoło swoim dawnym przyjaciołom, którzy bardzo się zmienili po pięciuset latach snu. Części z nich nie ucieszy jej powrót.

Być może wszystko to brzmi skomplikowanie. Jeśli jednak pogubiliśmy się w opowieści na przestrzeni trzech części, w najnowszą odsłonę można grać bez znajomości przeszłych wydarzeń - w trakcie zabawy kilka razy prześledzimy podsumowanie.

Zobacz na YouTube

Wspomniany w pierwszym akapicie czas to żaden żart. Wędrując po czterech rejonach Nova Chrysalia, co chwilę nerwowo zerkamy na wyświetlony zegar. Każdego dnia o 6 rano Lightning zostaje teleportowana do Arki, czyli tajemniczego miejsca poza czasem, gdzie Hope - inny bohater trzynastej serii Final Fantasy - wspiera nas w misji danej od boga. To właśnie tutaj, po wykonaniu zadań, karmimy drzewo życia Yggdrasil, które w zamian cofa zegar apokalipsy o dzień, może dwa. W przededniu Armagedonu każda minuta jest na wagę złota. Uwierzcie mi.

Pierwszą dużą zmianą widoczną w najnowszej odsłonie jest system walki. Resztki turowego modelu zostały odrzucone w imię znacznie dynamiczniejszej, choć też bardziej skomplikowanej mechaniki. Bohaterka samotnie stawia czoło zagrożeniom, więc by zrekompensować brak drużyny mamy do dyspozycji trzy schematy, pomiędzy którymi płynnie przeskakujemy w trakcie potyczki.

„Schemata” to najprościej rzecz ujmując kostium dla Lightning, oferujący różnorodne atrybuty i pozwalający na powiązanie z nimi czterech umiejętności - od licznych ataków fizycznych, po magiczne zaklęcia i ochronę przed ciosami. Odpowiednie dopasowanie statystyk do kostiumów zmienia specjalizację Lightning i pozwala na przygotowanie się na każdego możliwego przeciwnika. Apokalipsa jest już za rogiem, ale zawsze znajdzie się moment na przymierzenie kolejnej kusej spódniczki i kolorowego żakietu!

„Skłamałbym mówiąc, że model walki jest prosty. Wymaga przyzwyczajenia i wyczucia, zwłaszcza że wszystkie akcje są bardziej efektowne, kiedy wykonamy je w odpowiednim czasie.”

Mnogość możliwości modyfikacji Schemata skłania do kombinowania. Rym niezamierzony.

Każdy z trzech ubiorów posiada oddzielny pasek ATB, który zmniejsza się po każdym ataku. Uczymy się zatem efektywnie wykorzystywać wszystkie kostiumy i łączyć je, by ogłuszyć przeciwnika (z ang. „stagger”) oraz zastosować specjalne akcje, wykorzystując EP-y. Te ostatnie są bardzo silne i kosztują dodatkowe punkty, które odnawiają się dopiero, gdy wracamy na Arkę.

Skłamałbym mówiąc, że model walki jest prosty. Wymaga przyzwyczajenia i wyczucia, zwłaszcza że wszystkie akcje są bardziej efektowne, kiedy wykonamy je w odpowiednim czasie. Nieumiejętny blok kosztuje nas większość życia, a ten udany nie tylko zniweluje obrażenia, ale i skrzywdzi atakującego. Jest to umiejętność warta trenowania, ponieważ możemy zapomnieć o 99 miksturach leczenia dostępnych w ekwipunku. Lightning może nosić tylko sześć przedmiotów podręcznych, które bardzo szybko się kończą w trakcie ostrej potyczki.

Duże potwory? Dla Lightning to bułka z masłem.

Oczywiście im dalej w las, tym więcej drzew, więc czeka nas ciągłe żonglowanie ubiorem, arsenałem i zaklęciami, by dopasować wszystko do naszych preferencji i osiągnąć mistrzostwo w walce. Same starcia wyglądają bardzo widowiskowo i mienią się setką barw i efektów. Zdarza się nawet, że błysków, świecidełek i chmur czarnego dymu jest tak dużo, że nie zdołamy dojrzeć ruchów przeciwnika. Mając niski poziom zdrowia, możemy bardzo łatwo popełnić błąd, który kończy się wczytaniem poprzedniego zapisu. Dodatkowo też jest to jeden z momentów, kiedy liczba efektów na ekranie powoduje widoczny spadek jakości animacji.

Kolejną zmianą jest również porzucenie poziomów doświadczenia. Po wygranej potyczce zbieramy przede wszystkim przedmioty i zaklęcia. Cały postęp i ulepszenia zależą od zgromadzonych rzeczy i wykonanych misji. Każde ukończone zadanie nagradza nas także podniesieniem statystyk siły, magii i życia. Pozostaje zatem nic innego jak tylko wykonywać wszystkie dostępne zlecenia.

Jeśli zaś chodzi o zlecenia właśnie, Lightning Returns pozostawia niesmak. Poza głównym wątkiem fabularnym, wszystkie inne zadania zazwyczaj sprowadzają się do zbieractwa. Nie zgrywa się to do końca z przedstawianą opowieścią: w obliczu ostatnich dni zamiast zajmować się wielkimi rzeczami, mogącymi zbawić większe grupy ludzi, Lightning szuka zagubionych maskotek, uczy się na temat różnych, kulinarnych stylów albo też zbiera karmę dla strusiowatych chocobo. Czas tak bardzo cenny, co podkreśla przy każdej sposobności Hope, tracimy na kompletnie nieistotne sprawy.

„Poza głównym wątkiem fabularnym, wszystkie inne zadania zazwyczaj sprowadzają się do zbieractwa.”

Po całym Nova Chrysalia podróżujemy niezawodną koleją. Możemy pozazdrościć mieszkańcom.

Jeśli eksploracja i szukanie poukrywanych przedmiotów zbytnio nas zaangażuje, po trzydziestu godzinach zabawy, zapomniawszy o głównych zadaniach, możemy obudzić się w dniu Armagedonu. W takim przypadku, gdy nastąpi już końca świata, możemy rozpocząć przygodę ponownie, lecz z całym zebranym arsenałem. Poznajcie łaskę Bhunivelze.

Opowieść nie należy do przesadnie nieprzewidywalnych i mniej więcej w połowie rozgrywki znamy potencjalne zakończenie historii i tylko pomniejsze „gościnne występy” znanych wcześniej bohaterów mogą przyjemnie zaskoczyć. Trzecia część trzynastego Final Fantasy stara się pozamykać wszystkie poprzednie wątki, jednak gdzieś po drodze gubi głębie znanych postaci. Lightning celowo pozbawiona jest emocji, by nic nie rozpraszało jej w wykonaniu boskiego planu, ale nie usprawiedliwia to faktu, że reszta bohaterów wydaje się jakoś zagubiona, pozostając cieniami samych siebie. Brakuje im charyzmy, charakterystycznych zachowań; tego czegoś, co trudno sprecyzować, a stanowiło o ich oryginalności.

Tymczasem, poza perfekcyjnie wyglądającą w każdym kostiumie główną bohaterką, nic już nie wydaje się tak pełne detali i finezji. O ile możemy bez problemu odróżnić poszczególne rodzaje materiałów na strojach Lightning, przeciwieństwo stanowią ulice miast i liczne, różnorodne krainy, które - raz na jakiś czas - potrafią przestraszyć niską jakością tekstur, a napotykane na każdym kroku postacie niezależne wyglądają jak dziwnie ubrane manekiny.

Lumina - tajemnicza dziewczyna, która ciągle rzuca nam pod nogi kłody... albo krwiożercze bestie.

Wydaje się, że w poprzednich częściach ścieżka dźwiękowa nieco lepiej oddawała charakter poszczególnych miejsc i sytuacji, nie próbując na każdym kroku prezentować japońskiego popu. Oczywiście, takie podejście jest doskonale znane i stanowi część estetyki całej serii - jednak tutaj równowaga pomiędzy kiczem a charakterem jest wyraźnie zachwiana. Melodie nie współgrają z ogólnym wydźwiękiem scen, przez co odbiór i immersja pozostają zaburzone.

Doskonalenie ekwipunku i ciągłe zmienianie „fatałaszków” sprawia dużo radości i pozwala nieźle się bawić w trakcie szukania własnego stylu walki. Trudność większości potyczek nie pozwala na nudę i wymusza skupienie, którego brak surowo możemy odczuć utratą cennego czasu. Widmo zegara wskazującego koniec świata również nadaje grze nowe tempo i wymiar oraz skłania do wyboru zadań, które uznajemy za wartościowe na tyle, by pomogły cofnąć wskazówki i pozwoliły wrócić do mniej istotnych zleceń.

Finał przygód Lightning nie musi przypaść do gustu miłośnikom klasycznych Final Fantasy, ale zdecydowanie może zainteresować wszystkich otwartych na nowe pomysły.

7 / 10

Nie jesteś zalogowany!

Utwórz konto ReedPop, dołącz do naszej społeczności i uzyskaj dostęp do dodatkowych opcji!

Dowiedz się więcej na temat recenzji, zapoznając się z polityką recenzowania gier.

W tym artykule
Powiązane tematy
O autorze
Awatar Łukasz Winkel

Łukasz Winkel

Recenzent

Zakochany w grach od dziecka. Transhumanista duchem, postmodernista z lenistwa.
Komentarze