Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Deathloop - Recenzja: pętla dobrej zabawy

Najdłuższy dzień w historii.

Eurogamer.pl - Rekomendacja odznaka
Nowa gra twórców Dishonored to wybuchowa wersja Dnia Świstaka. Świetna zabawa, lecz stanowczo za krótka.

W najnowszej produkcji studia Arkane przenosimy się do alternatywnych lat 60. Twórcy niezwykłej serii Dishonored i równie ciekawego Prey już niejeden raz pokazali, że zdolni są projektować gry nie tylko bawiące się stylistyką, ale i mechaniką - w wypadku Deathloop podstawowe założenie rozgrywki ponownie ściśle powiązane jest z opowieścią.

Wcielamy się w Colta, faceta, który budzi się bez pamięci, za to z ogromnym poczuciem deja vu na nieznanej mu plaży. Jak się szybko dowiadujemy, utknął w pętli czasowej, która obejmuje pełny dzień na wyspie Blackreef.

Jedyną możliwością przerwania pętli jest wyeliminowanie ośmiu osób powiązanych z anomalią czasową. Zadanie może wydawać się banalne, lecz ósemka „wizjonerów” zebrała wokół siebie sporą armię zwolenników, którym bardzo podoba się przeżywanie jednej wielkiej imprezy dzień po (tym samym) dniu.

Dodatkowo - jakby złych informacji było mało - każda osoba na liście do eliminacji włada specjalnymi mocami, a jedna wizjonerka, o imieniu Julianna, spędza całą wieczność na powstrzymywaniu nas przed przerwaniem pętli. To wszystko nieco utrudnia osiągnięcie celu.

Zobacz na YouTube

Deathloop jest strzelanką z widokiem z perspektywy pierwszej osoby. Gra pozwala na dowolne przemierzanie zaprojektowanych map dzięki wykorzystaniu różnorakich mocy oraz zwykłego parkouru. Najprościej tytuł przyrównać do Dishonored - tyle, że z większą liczbą broni palnej i granatów.

Rozgrywka podzielona jest na cztery pory dnia, w trakcie których w czterech dostępnych regionach wyspy Blackreef dzieją się różne rzeczy związane z działalnością wizjonerów (może to być impreza, nabożeństwo, albo... gra LARP). Przemierzając mapy w różnych okresach, natrafiamy na coraz to kolejne tropy i przesłanki, które pozwalają zbudować mapę powiązań i działań każdego celu.

To my decydujemy, jak wykorzystać nabytą wiedzę, namieszać w szykach nieświadomych wrogów i zabić jak największą liczbę wizjonerów w trakcie jednej pory dnia. Możemy się skradać lub grać w bardziej otwarte karty. Jeżeli nie uda nam się do północy, to zaczynamy od zera, z początku bogatsi jedynie o wiedzę na temat harmonogramu i upodobań naszych przyszłych ofiar.

Zabicie każdego bossa wymaga cierpliwości, rozwagi i obserwacji sytuacji

Czas nie upływa na bieżąco. Po wejściu do danej dzielnicy wyspy pora dnia nie zmieni się aż do momentu jej opuszczenia i powrotu do kryjówki. Jedynym narzuceniem tempa jest fakt, że mamy tylko cztery możliwości odwiedzenia danego regionu na dzień. Żeby poznać wszystkie możliwe konsekwencje naszych decyzji i nauczyć się zachowań wszystkich wizjonerów, dobrze jest poznać daną dzielnicę o każdej możliwej porze.

Odkrywana stopniowo intryga jest całkiem ciekawa i to głównie dzięki interesującym osobowościom wizjonerów i ich wspólnym relacjom, które możemy zaburzyć. Każdy boss jest pokręcony na inny sposób. Mamy tutaj szalonych naukowców, bogatego rozpuszczonego „samca alfa”, sekciarską manipulantkę czy chociażby muzyka, którego ego jest większe niż Księżyc.

Charakterni antagoniści oczywiście idą w parze ze swoimi poplecznikami, którzy nie boją się zginąć w obronie szefów. Całokształt kreacji bossów i obszarów z nimi powiązanych mocno przypomina klimatem tych znanych z serii Bioshock i jest to zdecydowanie duży plus.

Niektóre miejsca przywodzą na myśl szaleństwo znane z bioshockowego Rapture

Colt z początkiem „nowego” dnia traci cały zebrany ekwipunek i dopiero po pierwszym pełnym cyklu zyskuje możliwość „oszukiwania” pętli. Wtedy zdobywany sprzęt oraz umiejętności możemy - częściowo - zachować do kolejnych podejść, ale wiąże się to z pewnym dodatkowym kosztem.

Dishonored z pistoletami i karabinami spisuje się świetnie i entuzjaści tej serii na pewno będą dobrze się bawić, rozwijając moce oraz ekwipunek. Rozgrywka stopniowo zmienia się ze szpiegowskiej gry akcji w superbohaterską widowiskową batalię, gdzie bieganie po dachach, miotanie wrogami po ścianach i niewidzialność to normalka.

Urozmaiceniem, które sprawia, że nawet idealnie zaplanowany dzień może się zepsuć są losowe inwazje Julianny. Sprytna zabójczyni blokuje wyjścia ewakuacyjne i poluje na nas tak długo, aż wreszcie uda nam się ją zabić albo uciec, po wcześniejszym zhakowaniu anten zabezpieczających. Ważne jednak jest, że jeśli agresorka dopnie swego, to budzimy się rano i nie ważne, jak blisko byliśmy przerwania pętli - musimy zaczynać od początku.

Granie Julianną satysfakcjonuje nagrodami, ale po czasie nie ma już nic nowego do zaoferowania

Julianna sterowana przez komputer po pewnym czasie jest już przewidywalna i prosta w wyeliminowaniu - Colt szybko staje się dość silnym oponentem, ale tutaj poważnie miesza tryb multiplayer. Do naszej gry może dołączyć Julianna kierowana przez innego gracza. Dopiero wtedy zabawa nabiera tempa, a my z ekscytacji dostajemy rumieńców na twarzy. Pojedynkowanie się z drugą żywą osobą, która może mieć zupełnie inne wyposażenie niż my oraz zestaw mocy, którego się nie spodziewamy - to kwintesencja Deathloop.

Granie jako Julianna to również sporo radości, lecz sama motywacja, by uprzykrzyć życie innemu graczowi z czasem nie jest wystarczająca. Oczywiście za każdą skuteczną inwazję zyskujemy losowe nagrody, które pozwalają rozwinąć ekwipunek i moce naszej asasynki, ale to właściwie tyle. Świetna rozrywka na kilka wieczorów, lecz raczej w obecnej formie trudno ocenić, czy utrzyma graczy na długo.

Zobacz także: Deathloop - Poradnik, Solucja

Droga Colta do przerwania pętli po kolejnych iteracjach staje się coraz łatwiejsza, gdyż zarówno mapy nie są zbyt duże, „jedyna słuszna” ścieżka pozwalająca zabić wizjonerów w liczbie mnogiej staje się szybko oczywista, a sami przeciwnicy nie zaskakują. Sztuczna inteligencja nie jest w Deathloop wybitna i kiedy jesteśmy już wystarczająco wytrzymali i mamy dobrą broń, to nawet tłumy przeciwników nie stanowią poważnego zagrożenia. Naturalna ścieżka od zera do bohatera daje satysfakcję, ale też szybko się kończy. Możemy nawet wyłączyć inwazje innych graczy, by jeszcze szybciej dotrzeć do finału przygód Colta.

Nasze wersje z przeszłości pozostawiają drobne podpowiedzi

Deathloop to gra o niewątpliwie ciekawym klimacie, ze świetną oprawą artystyczną i muzyką, oddającą klimaty bondowskich intryg. Naprawdę trudno jej nie lubić, co nie zmienia faktu, że mało map w porównaniu z poprzednimi grami studia Arkane i średnio bystrzy komputerowi przeciwnicy sprawiają, że zabawa wydaje się boleśnie krótka. Być może jednak rozgrywka sieciowa z rywalizacją Colta i Julianny przyciągnie graczy na dłużej.

Plusy: Minusy:
  • Dishonored ze spluwami
  • ciekawy świat z fajnymi bossami
  • wspaniały klimat
  • pojedynki z Julianną (graczem)
  • poznawanie intrygi „dzień po dniu”
  • stosunkowo małe mapy
  • gra mogłaby być dłuższa
  • słaby poziom sztucznej inteligencji
  • granie Julianną mało motywujące

Platforma: PC, PS5 - Premiera: 14 września 2021 - Wersja językowa: polska (dubbing) - Rodzaj: gra akcji, FPP - Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Cena: od 229 zł - Producent: Arkane Lyon - Wydawca: Bethesda

Recenzja Deathloop została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Nie jesteś zalogowany!

Utwórz konto ReedPop, dołącz do naszej społeczności i uzyskaj dostęp do dodatkowych opcji!

Dowiedz się więcej na temat recenzji, zapoznając się z polityką recenzowania gier.

W tym artykule

Deathloop

PS4, PS5, Xbox One, Xbox Series X/S, PC

Powiązane tematy
O autorze
Awatar Łukasz Winkel

Łukasz Winkel

Recenzent

Zakochany w grach od dziecka. Transhumanista duchem, postmodernista z lenistwa.
Komentarze