Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Redakcyjne TOP 5 Gier 2017: Zbigniew Jankowski

Kosmos - i nie tylko.

Na pierwszy rzut oka mijający rok niczym szczególnie się nie wyróżnił, jeśli chodzi o gry wideo. Ot, kilkanaście dużych tytułów od największych wydawców, ale bez jednego wyraźnego blockbustera - w stylu GTA 5 czy Wiedźmina 3. Dostrzec można jednak pewną ciekawą tendencję.

Na początku roku zaskoczył nas Horizon Zero Dawn. Gra w sposób szalenie pasjonujący zlepiona z elementów innych gier, stawiająca na klasyczną rozgrywką, intrygujący świat i kampanię fabularną, bez żadnych mikrotransakcji. Te znalazły się w centrum uwagi w drugiej części roku. Co ciekawe, w dwóch diametralnie różnych wydaniach.

Pierwszy sposób zaproponował Assassin's Creed Origins, gdzie w sklepie wewnątrz gry mogliśmy kupić jedynie ubrania, materiały i mapy. Zakupy wpływały na rozgrywkę w ten sposób, że ją upraszczały (szybkie rzemiosło, znajdowanie sekretów), ale w tytule stricte dla jednego gracza nie ma to większego znaczenia. Bo co nas obchodzi, że kolega w swojej grze wydaje pieniądze na przedmioty - my możemy osiągnąć dokładnie to samo bez wydawania dodatkowych kwot.

Inne podejście zaproponował Star Wars Battlefront 2. Tutaj pierwotny koncept szedł w drugą stronę: zakupy miały dawać konkretną przewagę na polu bitwy we wspólnej grze z innymi graczami. Spotkało się to z dużą krytyką graczy, a wydawca - zapewne po interwencji Disneya, posiadającego prawa do marki Star Wars - musiał wycofać swoje pomysły i wydać grę bez stosownych mikrotranskacji.

Obie gry są naprawdę bardzo dobre, choć oczywiście są kompletnie inne i kierowane do innych odbiorców. Origins przyniósł Ubisoftowi znaczące zyski ze sprzedaży gry i drugie tyle ze sklepu. Battlefront 2 miał słabszą sprzedaż niż oczekiwało EA, a do tego brak planowanych przychodów ze sklepu. Bez wątpienia zaważył także brak rzeczywiście pasjonującej kampanii dla jednego gracza.

Ale przejdźmy do sedna - oto i moja lista najlepszych gier 2017 roku.


1. Star Trek: Bridge Crew VR

Jeśli miałbym wymienić jedną grę, która w sposób autentyczny mnie zaskoczyła, która przyniosła niezapomniane wrażenia i fantastyczne chwile, będzie to Star Trek: Bridge Crew na gogle wirtualnej rzeczywistości od Sony.

O samej grze więcej pisałem przy okazji premiery. Nie ukrywam, że niedługo po debiucie tytuł był nawiedzany przez wielu młodszych miłośników gwiezdnych przygód, co skutecznie popsuło zabawę i zniechęciło do powrotu.

Bridge Crew oferuje niezapomniane przeżycia dla fanów Star Treka

Z każdym tygodniem jednak młodzież się wykruszała, a na wirtualnym mostku pozostali najtwardsi. Owszem, gra nie rozwija się tak, jakby tego chciała społeczność - nie zmienia to faktu, że Star Trek w VR jest rewelacyjną, niezapomnianą przygodą.

Gęsią skórkę czuję za każdym razem, gdy zakładam gogle, a szczególnie gdy grupa przypadkowych osób decyduje się - niechybnie - powierzyć mi funkcję kapitana. Emocje gwarantowane. Dobry kapitan potrafi niemalże prowadzić fabułę, buduje atmosferę, tworzy coś z niczego - wciąż się uczę i daleko mi do najlepszych.


2. Assassin's Creed Origins

Totalne zaskoczenie. Nigdy nie byłem miłośnikiem Assassin's Creed. Te gry zawsze zachwycały mnie projektami miast, ale skutecznie odrzucały sposobem prowadzenia narracji, tryliardem ikonek i po prostu beznadziejnym systemem walki.

Origins jest inne. Nie będę ukrywał, że akcja umieszczona w Egipcie to był jeden z powodów, dla którego w ogóle sięgnąłem po tę odsłonę (kto zaczytywał się w „Faraonie” Bolesława Prusa, ten zrozumie istotę rzeczy).

Origins jest inne także dlatego, że w sposób wyraźny sięga do dorobku Wiedźmina 3, ale pozostaje przy tym grą z własną duszą, własnym światem i własnymi pomysłami. Być może rozczarowuje nieco wątek fabularny (kolejne cele do eliminacji - to z kolei istota serii), ale wiele wątków pobocznych jest po prostu znakomitych.

Ten skok wiary okazał się dla serii udany

Szkoda, ze zabrakło czasu, by doprowadzić grę do perfekcji, choćby poprzez scenki przerywnikowe w dialogach (takich z prawdziwego zdarzenia bardzo często nie ma przy mniejszych zadaniach). Wszystko to jednak wynagradza pustynia, piramidy i grobowce.


3. StarCraft Remastered

Powrót do mojej ukochanej gry okazał się bardziej satysfakcjonujący niż pierwotnie myślałem. To jest świetny remaster - dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałem.

Blizzard pozostawił w zasadzie wszystko tak, jak było wcześniej - dokonano zmian, które w żaden sposób nie naruszają oryginalnego konceptu: to wciąż ten sam, świetny StarCraft.

Remaster idealny

Dzięki temu wracamy do wspaniałej przygody z zergami, prostossami i terranami - przygody, która jednocześnie była dla mnie sentymentalną podróżą do lat młodzieńczych i czasów licealnych. Upalnych wakacji, w trakcie których raz po raz przechodziłem kampanię fabularną - dla samej przyjemności grania.


4. Mass Effect: Andromeda

Jedno z największych rozczarowań tego roku. Tytuł, na który wielu z nas czekało z ogromnymi emocjami, z wielką wiarą w to, ze otrzymamy grę na wysokim poziomie realizacji, z interesującą fabułą, doskonałymi postaciami, mocnym wątkami pobocznymi, niebywałymi miejscami do zwiedzenia i dobrą rozgrywką.

Rozgrywka jest świetna. Miejsca, które odwiedzamy potrafią zachwycić i zaskoczyć klimatem (dosłownie). Wątki poboczne zdarzają się ciekawe. Ale na tym koniec. Otrzymujemy bowiem fabułę skrojoną dla bardzo młodego odbiorcy, która w pewnym momencie staje się po prostu sztampowa i pozbawiona głębszego sensu. Oryginalna trylogia stawiała interesujące pytania. Potrafiła zaskoczyć głębią w wątku pobocznym. Miała charakter.

Nowy Mass Effect, mimo wszystko, zapewnił sporo godzin przyjemnej zabawy

Tutaj, nawet jeśli jesteśmy podekscytowani, za chwilę musimy przejść do okropnych, powtarzalnych czynności, które męczą i nie pozwalają cieszyć się odkrywaniem galaktyki.

Andromeda jest jednocześnie rozczarowaniem, ale też grą, która - mimo wszystkich wad - przyniosła mi wiele świetnych godzin zabawy. Nie chcę i nie mogę tego jednoznacznie przekreślić. Nie pamiętam gry, która tak bardzo nie potrafiła wykorzystać własnego potencjału.

Mass Effect wciąż mnie woła. Nieukończona kampania fabularna czeka. Nie wiem tylko, czy to krzyk Andromedy, czy też stanowczy, miły głos Sheparda, bym znów powrócił do trylogii.


5. Destiny 2

Destiny kolejny raz przykuło mnie do ekranu telewizora, ale wrażenie nie są już tak jednoznaczne, jak wcześniej. Z jednej strony, gra posiada wreszcie bardzo dobrze poprowadzoną linię fabularną (trochę niewykorzystany potencjał głównego złego). Ta właściwie wprowadza nas w świat gry: zaczynamy ten świat lepiej rozumieć i chcieć w nim przebywać.

Z drugiej strony, po kilkudziesięciu godzinach zabawy mam wrażenie, że jednak gdzieś uleciał subtelny duch oryginału. W „jedynce” często siadałem wieczorem, by wykonać patrole na księżycu, pojeździć po Marsie, powalczyć w Strike'ach, ciągle zdobywać coś nowego i się tym cieszyć.

W Destiny 2 od kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu godzin cały czas biegam z tym samym sprzętem, nie znajdując nic ciekawszego. Nie mogę zagrać wybranego Strike'a, a aktywności zamieniły się w listę do odhaczania. Nie sprawiają już takiej frajdy, jak kiedyś.

Destiny 2 sprawiło sporo frajdy, ale to zbyt mało, by powtórzyć sukces pierwowzoru

Twórcy bez wątpienia zabrnęli ze swoją serią w ślepą uliczkę. Teraz muszą znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, bo „więcej tego samego” może już nie wystarczyć.

Nie jesteś zalogowany!

Utwórz konto ReedPop, dołącz do naszej społeczności i uzyskaj dostęp do dodatkowych opcji!

Powiązane tematy
O autorze
Awatar Zbigniew Jankowski

Zbigniew Jankowski

Editor

Od ponad 20 lat związany z mediami internetowymi, a w międzyczasie także z czasopismami o grach wideo oraz prasą regionalną.
Komentarze