Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Ciemna strona Valve

Steam coraz gorszy dla niezależnych twórców.

Ze względu na politykę firmy, która bazuje na kreowanej przez lata opinii „dobrego wujka” - zbudowanej świetnymi promocjami, gdzie obok bardzo atrakcyjnych przecen na użytkowników czekały okazyjne gry, komiksy, a nawet spontaniczny ARG. Wyniesiony niemal do boskości Gabe Newell i jego współpracownicy osiągnęli punkt, w którym mogą robić co chcą, a wpadki, które zesłałyby konkurencji na głowę tonę pozwów, przechodzą w przypadku opiekunów Steam bez echa.

Valve korzysta z tego w najgorszy możliwy sposób: zarabiając na pracy wykonywanej przez innych. Gigant z Seattle powierza znaczną część utrzymania Steama skryptom i rozwijanym przez firmę sieciom neuronowym, zrzucając na nią promowanie gier, wyłapywanie oszustów w CS:GO, przydzielając ludzi do rozwiązywania problemów, gdy zrobi się o nich naprawdę głośno - a te z kolei cyfrowe mechanizmy opierają się na pracy kuratorów, a także na recenzjach graczy.

System kuratorów jest ciekawym dodatkiem, a jednocześnie zrzuca część obowiązku rekomendowania dobrych gier na media, YouTuberów czy po prostu zwykłych graczy

Choć niedoskonałości stosowanego systemu jest mnóstwo, a o części z nich mówią sami twórcy, to jednak z jakiegoś powodu zatrudnienie pracowników nie wchodzi w grę. Inny olbrzym elektronicznej rozrywki, YouTube, godzi się wreszcie z faktem, że nie wszystko da się załatwić sieciami neuronowymi i ogłasza plany zatrudnienia nawet dziesięciu tysięcy moderatorów do zarządzania treściami.

Valve natomiast kolejny raz serwuje usprawnienia systemu ocen na kartach gier i zmiany w działaniu kuratorów, uznając, że to właśnie te dwa elementy - służące do sortowania i weryfikacji produktów rękami swoich klientów - wymagają najwięcej uwagi.

To zresztą nie jedyny obszar, gdzie ludzie Gabena polegają na cudzej pracy. Przedmioty w darmowych grach firmy - Docie, Team Fortress 2 i CS GO - tworzone są przez niezależnych artystów, którzy oryginalnie otrzymywali 25 procent wartości każdego sprzedanego egzemplarza jako wynagrodzenie, co pozwalało grupie „pełnoetatowych” twórców zarabiać przyzwoite pieniądze. Niestety, w ramach „optymalizacji” systemu skrzynek i tutaj namieszano - rzadkie przedmioty wyceniane są inaczej niż te pospolite. Tracą na tym wszyscy, poza Valve.

Tam, gdzie pracy nie da wykonać się cudzymi rękami, firma z Seattle po prostu odpuszcza. Sezonowe promocje są echem tego, czym były jeszcze parę lat temu - zarówno pod względem atrakcji towarzyszących, jak i jakości samych przecen. Zniknęły ośmiogodzinne super-przeceny, na które polowało się, wstając wcześnie rano lub siedząc przed komputerem do późna. Wspomnieniem są także unikatowe przedmioty do darmowych gier przygotowywane z okazji wyprzedaży.

Zespół odpowiedzialny za zarządzanie Steamem?

W parze z kosmicznymi przychodami nie idzie jednocześnie jakość. Fani Counter-Strike z rzadka dostają łatki naprawiające poważne błędy w grze będącej jednym z większych e-sportów, a rozmiar związanego z nią na stałe zespołu przywodzi na myśl studio indie, a nie wartą miliardy dolarów markę. Można się spodziewać, że wraz z nadejściem Artifact, karcianego spin-offu Doty, ta liczba jeszcze spadnie.

Okopawszy się na pozycji monopolisty, Valve zrzuciło maskę dobrotliwej firmy robiącej fajne rzeczy dla graczy, pokazując, że liczy się jedno - dochód. Steam zmienia się w rządzoną algorytmami maszynę, napędzaną niegdysiejszą sławą i przywiązaniem użytkowników mających w kolekcjach setki gier, które zgodnie z regulaminem nawet nie są ich własnością.

W takiej sytuacji trudno nie trzymać kciuków za konkurencję - choćby za GOG.com - oferującą gry bez DRM do pobrania na własność, co chwila rzucającą coś za darmo albo przygotowującą atrakcje (choć pachnące nieco lootboxowym hazardem), takie jak kosztujące 10 złotych gwiazdki oferujące losową grę, wartą tej ceny lub nawet kilkukrotnie droższą. Mało prawdopodobne jest jednak, by polski sklep w najbliższym czasie znacząco zwiększył swój udział w rynku, podobnie zresztą jak inny ważny gracz, Humble.

Jest jednak jeden czynnik, który może przynieść zmiany i to niekoniecznie w formie, na jaką byśmy liczyli. Od paru miesięcy mówi się o chińskim gigancie, Tencencie, który szuka okazji do ekspansji na Zachód. Sklep tej marki może znacząco zmienić krajobraz rynku gier, szczególnie że korzystający ze Steama Chińczycy prawdopodobnie chętnie przeniosą się na rodzimą markę, jeśli tylko będzie oferować produkcje dostępne w sklepie Valve.

Valve regularnie stara się usprawniać system recenzji, który i tak często jest źle wykorzystywany przez graczy

Pojawienie się ewentualnej platformy Tencenta może zresztą znacznie bardziej zaszkodzić konkurentom firmy z Seattle niż jej samej - mając duże zasoby finansowe, firma może na otwarciu zasypać rynek promocjami, jakich nikt nie będzie w stanie pobić, nabierając rozpędu w ten sam sposób, co wcześniej Gaben i spółka.

To jednak tylko spekulacje. Póki co faktem jest, że polityka Valve poważnie odbija się na twórcach niezależnych. Przy dwudziestu publikacjach dziennie dotychczasowy kalendarz premier - sugerujący, kiedy najlepiej wydawać gry - traci na znaczeniu, a szukanie dobrego momentu, by dać się zauważyć między większymi produkcjami, stało się piekielnie trudne. Po „indie-rewolucji” sprzed kilku lat przyszedł czas kryzysu, zbudowanego w znacznym stopniu przez Valve.

Nie jesteś zalogowany!

Utwórz konto ReedPop, dołącz do naszej społeczności i uzyskaj dostęp do dodatkowych opcji!

Powiązane tematy
O autorze

Artur Cnotalski

Contributor

Komentarze