Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Wirtualni chuligani

Ich wyczyny są tyleż imponujące, co niepokojące.

Doprowadzenie do wyłączenia usługi PlayStation Network, zawieszenie serwerów kilku popularnych gier, ogłoszenie alarmu bombowego w samolocie szefa Sony Online Entertainment, wysłanie policyjnych oddziałów specjalnych SWAT do domu znanego vlogera - krótka lista ostatnich wyczynów „wirtualnych chuliganów” jest równie imponująca, co niepokojąca.

DDoS to atak na system lub usługę, który ma na celu sparaliżowanie jej działania. Polega na zajęciu wszystkich wolnych zasobów serwera poprzez skierowanie do niego ogromnej liczby zapytań przy równoczesnym wykorzystaniu wielu komputerów.

To internetowy odpowiednik koktajlu Mołotowa - łatwy do skonstruowania i skuteczny w użyciu. Dzięki niemu nawet niewielka grupa osób o ograniczonych środkach może zaszkodzić zarówno państwowym instytucjom, jak i największym międzynarodowym korporacjom. Wystarczy wynająć lub stworzyć botnet, czyli sieć zainfekowanych komputerów „zombie”, a następnie zadbać o nagłośnienie ataku. Zainteresowanie mediów przełoży się na dodatkowy ruch ze strony internautów, którzy zechcą sprawdzić, czy faktycznie dana witryna lub usługa przestała działać.

„Za kilkudniowe bycie w centrum uwagi członkowie Lizard Squad mogą słono zapłacić.”

Szef Sony Online na Twitterze: „Tak. Mój samolot został zawrócony. Nie mam zamiaru o tym dyskutować. Sprawiedliwość znajdzie tych gości.”

Niedawno ofiarą takiego ataku padło Sony. PlayStation Network zostało zamknięte na niemal dobę, a media o grach jak mantrę powtarzały nazwę: Lizard Squad. Ta grupa składająca ośmiu osób atakowała także serwery League of Legends, Battle.net oraz Path of Exile. Efekty ataków DDoS zazwyczaj bywają krótkotrwałe i nie inaczej było tym razem - Sony podniosło się po niecałej dobie. W przeciwieństwie do problemów z PSN sprzed kilku lat, tym razem obyło się bez wycieków danych.

Cała sprawa nie była zatem niczym niezwykłym, gdyby nie fakt, że członkowie Lizard Squad posunęli się o krok dalej niż wielu podobnych im poprzedników. Ustalili, jakim lotem leci John Smedley, szef Sony Online Entertainment, i zgłosili liniom American Airlines, że pokładzie samolotu może być bomba. Doprowadziło to do awaryjnego lądowania i żmudnego sprawdzania maszyny oraz pasażerów.

Fałszywy alarm bombowy to w oczach wymiaru sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych znacznie poważniejsze przestępstwo niż blokowanie usług internetowych, więc jego autorzy mogą być pewni zainteresowania ze strony FBI i innych służb specjalnych - zresztą te działania już są z pewnością prowadzone.

Za kilkudniowe bycie w centrum uwagi członkowie Lizard Squad mogą słono zapłacić. Dlaczego uznali, że warto ponieść wysoką cenę takiego wybryku? Prawdopodobnie sami nie wiedzą. Ich przekaz był wyjątkowo niejasny. Początkowo twierdzili, że chcą skłonić Sony to przeznaczenia większych nakładów finansowych na bezpieczeństwo swoich usług i walczą z chciwością wszystkich atakowanych korporacji. Później na ich Twitterze znalazły się także informacje sugerujące, że mają oni związek z dżihadystami i Państwem Islamskim.

Lizard Squad na Twitterze: „Niewiernym nie będzie dane grać w gry wideo, dopóki bombardowanie Państwa Islamskiego nie ustanie.”

W poszukiwaniu motywacji Lizard Squad warto zajrzeć na ich stronę internetową i przeczytać pożegnalny list informujący o końcu działalności. Znajduje się w nim informacja, że powody ich działania zmieniały się wraz z trwaniem „przygody”. Początkowy cel, który im przyświecał to doświadczenie uczucia anarchii, sprawdzenie, czy faktycznie jest się nieuchwytnym oraz sianie spustoszenia w społeczności graczy.W pożegnalnym manifeście brakuje informacji na temat motywacji, które wyewoluowały w trakcie działania . Można jednak przeczytać coś, co bardzo mocno daje do myślenia w kontekście bezpieczeństwa Internetu:

„Udowodniliśmy, że chociaż jesteśmy niewielcy w skali całego świata, to mała grupa przyjaciół może spowodować spore szkody bez konsekwencji prawnych.”

Czy sprawcy zamieszania faktycznie nie poniosą odpowiedzialności karnej, jest sprawą mocno wątpliwą. Ale najbardziej niepokojący jest fakt, że kilka osób ze zbyt dużą ilością wolnego czasu jest w stanie nie tylko przeszkadzać milionom graczy cieszyć się ulubioną rozrywką, ale też wpłynąć na bezpieczeństwo podróży 179. pasażerów samolotu. Nie potrzeba było do tego nawet specjalnych umiejętności - wystarczyła tylko zła wola.

Internet niesamowicie skrócił dystans między ludźmi. Ten truizm dotyczy także rynku gier wideo - kiedyś możliwość zadania pytania prezesowi Sony mieli tylko nieliczni dziennikarze, dziś wystarczy Twitter. Brak dystansu przy całej masie zalet przyniósł także niespodziewane zagrożenia. Skoro świat stał się globalną wioską wzrosły także możliwości chuliganów w zakresie terroryzowania sąsiadów.

Kontakt ze społecznością potrafi być niezwykle budujący, ale też przerażająco niszczący. Przekonać się można o tym, kiedy jakaś wypowiedź lub działanie nie przypadnie do gustu najbardziej aktywnym użytkownikom Internetu, takim jak choćby bywalcy 4chan czy ruch Anonymous. Ich akcje potrafią być na tyle spektakularne, że trafiają do powszechnej świadomości i oddziaływają na rzeczywisty świat. Nie zawsze w pozytywnym sensie.

Runda w Counter-Strike niespodziewanie przybrała na realizmieZobacz na YouTube

Specjalny rodzaj zależności łączy fanów i tzw. „cewebrytów” - nowe gwiazdy zawdzięczające swoją popularność sieci. Niejako w opozycji do tradycyjnych gwiazd ze świata filmu czy muzyki, stawiają oni na bliską interakcję ze swoimi odbiorcami. Niestety, bardzo często powoduje to, że niektórzy w takim spoufaleniu się z publiką, widzą szansę na uprzykrzenie życia znanym z sieci postaciom. Ostatnio doświadczył tego Jordan „Kootra” Mathewson, założyciel youtubowego kanału The Creatures, do którego mieszkania wkroczył policyjny oddział specjalny SWAT.

Był to efekt niewybrednego żartu - któryś z jego widzów postanowił urozmaicić stream z rundy w Counter-Strike poprzez wykonanie fałszywego zgłoszenia na policję. Sprawa mogłaby pozostać humorystyczna, gdyby nie fakt, że do takiego zgłoszenia potrzebował prawdziwego adresu swojej ofiary. Jak widać, chronienie prywatności dla wirtualnych chuliganów nie jest przeszkodą nie do pokonania.

Bycie „wirtualnym chuliganem” jest modne w Internecie. Przybiera ono różne formy i etykietki - od trollingu, przez walkę o ideały, na hakerstwie kończąc - ale motywy działania pozostają te same. Nuda, potrzeba akceptacji i zwrócenia na siebie uwagi - wszystkie te powody mają zastosowanie zarówno w realnym, jak i wirtualnym świecie. Inne pozostają skutki - w rzeczywistości wybite szyby i pomazane ściany zobaczą tylko mieszkańcy okolicznych domów i bloków.

W globalnej wiosce zobaczy je prawie każdy.

Read this next