Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Halo 4 - Recenzja

Gra 343i zachwyca fenomenalną oprawą wizualną i świetnym trybem multiplayer, ale opowieść momentami balansuje na granicy kiczu.

Halo 4 zapamiętam jako oszałamiającą audiowizualnie grę, z ciekawą fabułą, wciągającą rozgrywką i świetnym trybem multiplayer, do którego na pewno będę wracał. Niestety, to wciąż stare szaty xboksowego króla strzelanek - niewiele tu nowości, a niektóre, patetyczne momenty balansują na granicy kiczu.

Jednak pierwsze, co rzuca się w oczy, to fantastyczna oprawa wizualna. Wprowadzenie do gry i zakończenie, to niemal dzieła sztuki, dorównujące jakością filmom Blizzarda czy Wiedźmina 2. Świat gry prezentuje się równie okazale - tekstury są ostre jak brzytwa, gra świateł urzekająca, krajobrazy zapierają dech w piersiach, a materializujące się w naszych dłoniach bronie robią świetne wrażenie. Futurystyczne przestrzenie nasuwają skojarzenia z filmem „Tron”, a jedna misja przypomina szalony atak na Gwiazdę Śmierci z „Gwiezdnych Wojen” - studio 343 Industries stworzyło najładniejszą odsłonę serii Halo i jedną z najlepiej wyglądających dziś gier w ogóle.

Już na początku zaskoczy nas sytuacja w jakiej znajdzie się Master Chief. Cortana, towarzyszka w postaci sztucznej inteligencji, wybudza głównego bohatera ze snu kriogenicznego. Problem w tym, że znajdujemy się na dryfującym od prawie pięciu lat w przestworzach statku Forward Unto Dawn, na który przybywają całymi hordami Sprzymierzeni, bez dobrych zamiarów. Nie wiedzieć czemu, pokój zawarty między ludźmi a szarżującą rasą został zerwany podczas śpiączki głównego bohatera. Jakby tego było mało, nasz statek podąża w stronę nieznanej planety Rekwiem, a Cortanie skończył się okres gwarancyjny, co skutkuje wadliwym zachowaniem i działaniem SI. Musimy więc uratować własną skórę na obleganym statku, naszą wirtualną podopieczną, a przy okazji całą ludzkość, w walce z przywódcą tajemniczej rasy i jego armią.

Studio 343 Industries, spadkobiercy serii Halo odziedziczonej po Bungie, umiejętnie dopisali do uniwersum kolejny, zaskakujący w zwroty akcji rozdział fabularny. Twórcy przejęli jednak przygody Master Chiefa z całym dobrodziejstwem inwentarza, dlatego spodziewajcie się pompatycznych monologów w stylu „żołnierze to nie maszyny”, albo heroicznych odzywek głównego bohatera w najbardziej dramatycznych momentach „jaki mamy plan?” (a na głowę świat się sypie...). Przez twardziela Master Chiefa nie zdążyłem nawet przy zakończeniu się wzruszyć, bo jego patriotyczny bełkot wszystko popsuł. Szkoda.

„343 Industries stworzyło najładniejszą odsłonę serii Halo i jedną z najlepiej wyglądających dziś gier w ogóle.”

Cięcie mieczem sprawia frajdę, niestety broni białej jest niewiele

Ponieważ cały świat Halo nie kręci się wokół wraku statku Forward Unto Dawn, na planecie Rekwiem odkrywamy wcześniej nieznaną rasę Prometean, będącą ucieleśnieniem symbiozy fauny i technologii przyszłości. Niestety reprezentantami tejże nacji są całe trzy stworzenia, które towarzyszyły mi niemal przez całą, 10-godzinną kampanię. Największy szacunek zdobył w moich oczach duet Skoczka i latającego drona. Ten pierwszy celnie strzela kilkoma rodzajami broni i potrafi się teleportować na odległość zamachu szpona, który bywa śmiercionośny już po pierwszym uderzeniu. Jego latający kompan także może atakować, ale głównie leczy i wskrzesza (!) swojego kroczącego podopiecznego. Możecie sobie tylko wyobrazić jak trudne i satysfakcjonujące bywają pojedynki z większą grupą takich par.

Żołnierzu, broń się sam

Arsenał, którym dysponujemy to klasyczny zestaw futurystycznego żołnierza, w którym karabiny, pistolety, granaty, czy snajperki to chleb powszedni. Moje uznanie zdobył Lepki Detonator, którym wystrzeliwujemy potężne ładunki wybuchowe przyklejające się do przeciwnika - przed detonacją chowamy się za rogiem i podziwiamy fajerwerki. Drugie tyle broni znajdziemy przy ciałach poległych przeciwników - zabawy z energetyką dostarczają sporo frajdy, a szybko wyczerpujące się magazynki wymuszają na nas częste wymiany podręcznego arsenału.

Dodatkowym urozmaiceniem rozgrywki są moduły, umożliwiające przez określony czas latać jetpackiem, osłaniać się tarczą energetyczną czy wypuścić mylący wrogów hologram lub własnego, obronnego drona. Uniwersum Halo nie mogło obyć się bez pojazdów, stąd obecność jeżdżących Guźców, latających Duchów, Zjaw, a nawet kroczącego Mantisa. Niestety, niektóre maszyny zachowują się dość nienaturalnie i np. jeżdżąc jeepem na zakrętach piaszczystego stepu czujemy, jakbyśmy pływali.

„Należy jednak pamiętać, że to wciąż świetny sieciowy shooter, z dobijaniem przeciwników białą bronią i pojedynkami pojazdów na czele.”

Maszyny kroczące sieją prawdziwe spustoszenie na polu walki

Dzięki pięknej oprawie audiowizualnej i zróżnicowanemu arsenałowi rozgrywka jest niezwykle satysfakcjonująca, szczególnie na wyższych poziomach trudności i z włączonymi „Czaszkami” (dodatkowe modyfikatory utrudniające życie). Niestety, dziewięć misji kampanii fabularnej może wynudzić. Niektóre małe mapy z dwoma filarami na środku pola bitwy i jednym tunelem z boku, to nie jest wolność taktyczna, z jakiej słynie seria Halo. Inne poziomy są tak dynamiczne i zaskakujące, że dopiero zdobyte osiągnięcie uzmysławia, jak szybko je przeszliśmy. Lokacje bywają podzielone na kilka identycznych sektorów, symetrycznie rozmieszczonych na mapie, przeciwnicy nie są zbyt zróżnicowani, a odzywki Master Chiefa i dialogi balansują niekiedy na cienkiej linii pomiędzy patosem i kiczem. Jednak kilka zwrotów akcji, fenomenalna oprawa i frajda płynąca z wymagającej walki, to wystarczające argumenty do tego, aby poznać całą historię opowiedzianą w Halo 4.

W sieci rozwijasz skrzydła, Chief

Drugą młodość najnowszym przygodom Master Chiefa daje tradycyjnie tryb multiplayer, tutaj znany jako „Gry wojenne”. Nowością jest możliwość rozwoju postaci - z każdym kolejnym poziomem doświadczenia odblokowujemy bronie, elementy pancerza, etykiety do postaci i nie tylko - dobra doskonale znane fanom choćby Call of Duty. Rozgrywka nie zmieniła się wiele od Halo: Reach i wciąż mamy do czynienia ze standardowymi trybami, typu: drużynowy deathmatch, przejmowanie flagi czy „Król wzgórza”. Należy jednak pamiętać, że to wciąż świetny sieciowy shooter, z dobijaniem przeciwników białą bronią i pojedynkami pojazdów na czele.

Wcześniejszy tryb Firefight, w którym pojedynczo lub w kooperacji odpieraliśmy kolejne fale przeciwników, zastąpił szereg krótkich misji fabularnych - zwanych Spartan Ops. To dodatkowe, space operowe odcinki rozgrywające się obok głównej kampanii. Misje można ponownie rozgrywać samodzielnie, z tym że łatwiej i przyjemniej gra się wspólnie ze znajomymi. Na płycie znajdziemy pięć pierwszych epizodów - resztę dostaniemy w ciągu najbliższych miesięcy. Łącznie ma ich być pięćdziesiąt, co jest imponującym wynikiem, nawet pomimo tego, że jeden etap zajmuje kilkanaście minut.

Halo 4 to kontynuacja jednej z najlepszych i najpiękniejszych strzelanek tej generacji konsol. To kawał świetnej gry. Wydaje się, że seria Halo nie potrzebuje popularnego ostatnimi czasy „restartu”, ale większej odskoczni od tego, co już znane i sprawdzone, a czasami także wiejące nudą.

8 / 10

Read this next