Skip to main content
Jeśli klikniesz link i dokonasz zakupu, możemy otrzymać małą prowizję. Zobacz politykę redakcyjną.

Redakcyjny piątek: W co zagramy w święta?

Nadrabianie zaległości - i nie tylko.

Okres świąt to czas odpoczynku, a dla wielu sposobem na relaks są gry wideo - nie inaczej jest w naszym przypadku. Choć nie zamierzamy spędzać czasu przed monitorami i telewizorami codziennie, to bez dwóch zdań nadrobimy trochę zaległości albo powrócimy do hitów sprzed lat.

Dziś chcieliśmy podzielić się z Wami naszymi planami, przy okazji pytając - czy też macie zamiar sięgnąć po jakieś interesujące tytuły? Na pewno jest coś, czego nie zdążyliście jeszcze ograć, a na co od dawna mieliście ochotę.

Tradycyjnie, jak co roku, będziemy także publikować zestawienia naszych ulubionych gier roku, ale to dopiero od jutra. Teraz skupmy się na najbliższej, świątecznej przyszłości.

Zanim zaczniemy - życzymy wszystkim Wesołych Świąt!

Ekipa Eurogamera - prawie w komplecie - po bliskim spotkaniu z gokartami. Mario Kart w realu.

Jerzy Daniłko

Spoglądam sobie na moje zeszłoroczne zestawienie najlepszych gier i z niemałą dozą przerażenia stwierdzam, że wspomniałem wtedy o rozpoczęciu zabawy z dodatkiem Krew i Wino. Wstyd przyznać, lecz o ile Serca z Kamienia ukończyłem praktycznie „od ręki”, tak drugi dodatek do Wiedźmina 3 w którymś momencie po prostu zawisł w mojej prywatnej przestrzeni. Nie ukończyłem go. Jest mi wstyd.

Co więcej, po tak długiej przerwie stwierdzam, że nie ma sensu już do niego wracać, ani zaczynać od początku. Prędzej uruchomię podstawową wersję od nowa i rozpocznę całą przygodę Geralta jeszcze raz. Tym razem na PC i w rozdzielczości ultra-wide, co zdecydowanie przekłada się na wrażenia płynące z ekranu. Szkoda tylko, że okres świąteczny jest zbyt krótki, aby skończyć chociaż podstawkę.

Gry czy gitara? Jedno i drugie!

Chcę także odświeżyć pewnego „staruszka” - święta kojarzą mi się z Half-Life 2. Pamiętam, że w grę zaopatrzyłem się z około miesięcznym poślizgiem względem daty premiery i zapoznanie się z legendarnym tytułem przypadło mi właśnie na świąteczny okres.

Od premiery drugiego Halfa tylko jeden FPS potrafił mnie zachwycić równie mocno kampanią dla pojedynczego gracza. Był to Titanfall 2, którego wspominałem zresztą dokładnie rok temu. Pomimo tego, że gra Valve zdążyła się już mocno zestarzeć graficznie, chcę się przekonać na własnej skórze czy będzie w stanie obronić się rozgrywką. Wierzę, że tak - i to bez większych kłopotów.

Ostatnią grą, jaką bardzo chciałbym nadrobić przez kilka wolnych świątecznych dni to... gra na gitarze. Jest mi strasznie wstyd, bo w ciągu ostatnich dwóch lat zaniedbałem najpierw fotografię - niegdyś największe hobby, dzięki któremu poznałem moją wspaniałą żonę - a teraz podobny los spotkał szapranie strun.

Z trzech głównych pasji zostały więc już „tylko” gry. Nie jest mi jednak z tego powodu smutno, bo wciąż sprawią masę szczerej radości. Zapytajcie mnie tylko za rok, czy nadrobiłem zaległości i palce od jeżdżenia po gryfie (gitarowym, nie tym z Wiedźmina!) ponownie zaczęły krwawić.


Daniel Kłosiński

Na początek - Wolfenstein 2. Kupienie gry na premierę w obliczu ponad 50-procentowej obniżki ceny już miesiąc po debiucie okazało się być bardzo słabym pomysłem i pewną nauczką na przyszłość, ale najnowsze przygody Blazkowicza ukończyć wypada.

Intrygujący cosplay

Fanem serii jestem od wielu, wielu lat i jeszcze dzisiaj pamiętam genialne Return to Castle Wolfenstein i setki godzin spędzone w gimnazjum nad równie udanym Wolfenstein: Enemy Territory (gimby znają?). Wolfenstein: The New Order okazało się być idealnym wskrzeszeniem cyklu, a recenzje wskazują, że The New Colossus to tylko kontynuacja udanej formuły.

Z drugiej strony, kupienie gry na premierę było chyba jednak dość szczytnym posunięciem i pokazaniem wsparcia dla liniowych gier z kampaniami dla pojedynczego gracza, które to produkcje przeżywają obecnie spory kryzys tożsamości - i treści. BJ Blazkowiecz przeżył już jednak zbyt wiele, by obarczać go jeszcze ewentualnymi kłopotami finansowymi Bethesdy.

Kolejny tytuł w kolejce to Football Manager 2018. Maksyma weteranów serii zakłada, żeby długoterminowe kariery zaczynać dopiero po zamknięciu zimowego okienka transferowego, gdy SI Games publikuje aktualizację nie tylko składów, ale także samej gry i szlifuje kolejne błędy, po czym zaczyna prace nad następnym tytułem.

Wtedy wiadomo, że twórcy nie będą już modyfikować silnika meczowego i ważnych elementów rozgrywki, więc można zabrać się za granie „na poważnie”. Dla mnie święta to jednak idealny okres na pewne przygotowania do „sezonu”, czyli na dokładniejsze zbadanie wprowadzonych nowości, wybranie interesującej drużyny do poprowadzenia i może pierwsze prace nad taktyką.

Raczej nie jestem zbyt podekscytowany wprowadzeniem systemu „chemii” i hierarchii w drużynie, ponieważ ciągłe narzekania zawodników i radzenie sobie z buntami nie należą do najprzyjemniejszych czynności w grze, nawet jeśli są - chyba - realistyczne.

Dużo ciekawiej zapowiada się za to testowanie nowych ról na boisku. Już same nazwy brzmią niczym bronie w grze RPG: segundo volante, carrilero, mezzala. Gdyby tak jeszcze Ekstraklasa zrezygnowała w końcu z mało sensownego podziału na dwie grupy i w końcu można by wrócić do grania w Polsce...

Na koniec niespodzianka. Po przygotowaniu recenzji fatalnego Black Mirror i zdecydowanie lepszych Filarów Ziemi, zatęskniłem w tym roku za kolejną prawdziwie klasyczną przygodówką, w stylu fantastycznego Thimbleweed Park. Wtem, niespodzianka! Okazało się, że w październiku wydano The Inner World: The Last Wind Monk, które - kajam się - kompletnie przegapiłem.

Pierwsze The Inner World, z 2013 roku, było wyjątkowo udaną przygodówką, którą w recenzji skrzywdziłem oceną 8/10. Z perspektywy czasu przyznaję, że powinno być wyżej, ponieważ wykreowany świat, postacie, zagadki, opowieść i humor były po prostu świetne.

Pozostaje mieć nadzieję, że sequel okaże się być równie udany, a opublikowane w sieci opinie sugerują, że tak właśnie jest. Podobno tym razem wcielimy się nawet w gołębia Pecka, który wyrósł na maskotkę niemieckiego Studio Fizbin, odpowiedzialnego za prace nad grą. Asposio, przybywam!


Zbigniew Jankowski

W przeszłości świąteczny czas był zawsze wyśmienitą okazją do nadrobienia wielu zaległości. Nie ma nic bardziej relaksującego niż kawałek ciasta na talerzu, ciepła herbatka i shotgun w ręku. Z wiekiem przychodzi jednak chęć i konieczność odpoczęcia od urządzeń elektronicznych, ale - hej - nie przesadzajmy i z tym!

Pracujemy w nowoczesnym biurowcu z automatycznie otwieranymi oknami

Chcę w okresie świąt wrócić do Assassin's Creed Origins i zakończyć tę niezwykłą podróż, bo wciąż zostało mi jeszcze trochę rzeczy do zrobienia. Z pewnością raz jeszcze wespnę się na piramidę, by spojrzeć na rozległy, wspaniały Egipt.

Od dłuższego czasu chodzi za mną chęć powrotu do Knights of the Old Republic i niewykluczone, że w święta bez zobowiązań rozpocznę ponownie przygodę. Odnoszę wrażenie, że - niestety - już nigdy nie otrzymamy tak pięknej i znakomitej gry RPG w świecie Star Wars. Chciałbym się mylić.

Jeśli chodzi o zaległości, to nieukończony Far Cry Primal także od czasu do czasu spogląda w moją stronę - nie jestem jednak przekonany, czy wolny czas chciałbym przeznaczyć na ten tytuł. Być może w to miejsce sięgnę po kampanię fabularną Call of Duty: WW2 - z drugiej strony, lubię w święta obcować z rzeczami spokojniejszymi, przyjemniejszymi. Bardziej relaksującymi, niż hałaśliwymi.

Jednym z moich planów jest równieaż zagranie w To jesteś Ty! na PS4. Będzie ku temu zapewne okazja przy spotkaniach, a tęsknota za Buzzem jest w narodzie wielka. Tak jak tęsknota za przebywającym na piwnicznej emeryturze Xboksem 360 i jego kolekcją gier - jeśli wystarczy czasu, chętnie odkurzę konsolę, a pierwszym tytułem, który włożyłbym do czytnika byłby zapewne Mass Effect.


Artur Cnotalski

Tegoroczne święta z dużym prawdopodobieństwem spędzę jako cichy zabójca - ponownie podchodząc do Dishonored. W pierwszej części starałem się działać cicho i niezauważenie, ale jeśli coś zawaliłem, zmieniałem poziomy w krwawą jatkę - tym razem chciałbym zaliczyć Ducha, nie tylko w dodatkach (bo Daudem było jakby łatwiej), ale też w podstawowej wersji gry. Zobaczymy, ile mi to zajmie.

Cichy zabójca, ale dobrze mu z oczu patrzy

Gdy skończę, siadam do dwójki, by kontynuować zabawę w ten sam sposób jako Corvo (jako Emily nie czuję potrzeby być tak subtelny, w końcu dziewczyna zmienia się w cienistego potwora), a potem wezmę się za wykańczanie chaotycznego popaprańca, który rozdaje magię wszystkim czarnym charakterom w tej serii. Nie pamiętam, która gra ma równie dobre projekty poziomów, więc na sto procent spędzę trochę czasu po prostu skacząc po gzymsach i szukając nowych ścieżek.

W przerwach od przemykania w cieniach pewnie będę siedział nad Elite: Dangerous. Kusi mnie, żeby wybrać się do niezamieszkanej części galaktyki i znaleźć jakąś gwiazdę, którą mógłbym nazywać swoją własną.

Latanie po pustych systemach i mapowanie nieodkrytych planet powinno pomóc mi kompletnie oderwać się od codzienności, choć prawdopodobnie będzie dość żmudne, a nawet nieco nudne. Nie zmienia to faktu, że ogrom produkcji Frontier przyciąga, a widoki towarzyszące wpadaniu do nowych systemów zapierają dech w piersiach.

Na koniec mam jeszcze do ogrania What Remains of Edith Finch, jedną z najważniejszych gier roku, co do której żałuję, że nie przygarnąłem jej do recenzji. Dobry storytelling i zdecydowanie mniejsza skala od innych gier tego typu nastrajają pozytywnie, a poza tym potrzebuję zmyć czymś niesmak po Tacomie, którą się srogo zawiodłem. Wszystkie głosy z różnych stron sugerują, że Edith jest najlepszym „symulatorem chodzenia” od dawna.


Mateusz Zdanowicz

Jestem jedną z wielu osób, które nie ukończyły jeszcze wszystkich interesujących tytułów z 2017 roku, ale mimo to wcale nie czuję presji, by już po nie sięgać - przecież nie zestarzeją się błyskawicznie, prawda? Jest jeszcze całkiem „luźny” styczeń.

Mateusz i typowy dla niego entuzjazm

Podczas świątecznego odpoczynku towarzyszyć będą mi dwie produkcje, do których chciałem wrócić już od dawna.

Zacznę od Okami HD. W przypadku gry od Capcomu sytuacja jest komfortowa - wydawca mocno ułatwia mi ponowną przygodę w barwnym świecie japońskiego folkloru i mitologii. Do sprzedaży trafiła właśnie odświeżona wersja.

Perspektywa przeżycia ponownie tej kolorowej podróży napawa optymizmem i przyznam, że budzi iście dziecięcą radość. Dobrze będzie zakończyć rok, spędzając parę wolnych chwil przy jednej z najlepszych gier dla pojedynczego gracza nawiązujących pod względem struktury do starszych odsłon The Legend of Zelda.

W Okami zagrałem po raz pierwszy dopiero kilka lat po premierze, gdy trafiło na Wii. Obecnie nastąpił jednak idealny moment na przypomnienie sobie gry - pamiętam tylko ogólny zarys fabuły i niektóre lokacje.

Niedawny powrót do pierwszej części Mass Effect uświadomił mi, jak interesującym doświadczeniem może być ponowne podejście do znanej już gry. Jestem pewien, że zapomniałem już o wielu szczegółach, które zaskoczą mnie na nowo.

Drugi tytuł, który pewnie ukradnie mi trochę świątecznego czasu, to Path of Exile. Diablo 3 skradło mi wiele godzin, ale nadszedł już ten moment, kiedy czuję, że spędziłem w Sanktuarium wystarczająco dużo czasu. Rozglądając się za innymi podobnymi tytułami przypomniałem sobie, że przecież istnieje darmowa alternatywa.

Swoją postać stworzyłem chyba dwa lata temu, ale obowiązki i inne gry odciągnęły mnie od levelowania. Teraz z wielką przyjemnością wrócę do siekania i rąbania, tym bardziej, że aktualne opinie użytkowników nastrajają do gry naprawdę pozytywnie.

Zawsze fascynował mnie system rozwoju postaci, z początku nawet nieco przytłaczający. Dodatkowo, gra jest wspierana bardziej intensywnie niż trzecie Diablo - także nie ma nawet perspektywy braku zawartości. Za jakiś czas zapewne zdam sprawozdanie, jak spodobała mi się ta przygoda.


Michał Basta

Pierwszą z pozycji, której mam zamiar poświęcić nieco czasu w święta jest dwuletnia już polska produkcja studia CreativeForge Games - Hard West. Do tej pory miałem tylko krótką możliwość ogrania samego początku przygody i z chęcią zapoznam się z dalszą częścią historii.

Gotowy na Dziki Zachód

Połączenie strategii turowej z realiami Dzikiego Zachodu interesowało mnie od dawna. Duża w tym zasługa tak rzadko wykorzystywanej przez twórców westernowskiej otoczki oraz ciężkiego klimatu, który wyczuwa się w Hard West od pierwszych chwil. Niemała w tym zasługa niepowtarzalnego głosu narratora, świetnie dopełniającego mroczną fabułę.

Moje spostrzeżenia z początku gry są jak najbardziej pozytywne i mam nadzieję, że będą towarzyszyć mi do końca zabawy. Chociaż hasło reklamowe twierdzące, że tytuł to „X-COM na Dzikim Zachodzie” jest pewnie nieco na wyrost, to i tak liczę na sporą dozę dobrej zabawy.

Kolejny tytuł to natomiast Spellforce 3. Bardzo dobrze wspominam pierwszą odsłonę tej stosunkowo mało popularnej serii, w której chyba po raz pierwszy tak zgrabnie udało połączyć się grę fabularną ze strategią czasu rzeczywistego. Od czasu wydania Zakonu Świtu minęło już 14 lat i jestem bardzo ciekaw, jak autorzy poradzili sobie z najnowszą częścią cyklu.

Na obrazkach i zwiastunach tytuł prezentuje się świetnie, pozostaje jednak pytanie czy rozgrywka okaże się równie imponująca. Osobiście bardzo na to liczę - nie tylko ze względu na sentyment do pierwszego Spellforce'a, ale również dlatego, że na rynku mamy coraz mniej premier reprezentantów gatunku RTS.

Na chwilę obecną dość nieliczne recenzje mocno zachwalają debiutancki projekt studia Grimlore Games, chociaż wskazują również sporą liczbę wpadek technicznych. Mam nadzieję, że autorom uda się jak najszybciej wyeliminować wspomniane błędy, a nowy Spellforce zaoferuje kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin rozrywki w pięknie wykreowanym świecie fantasy.


Łukasz Winkel

Święta to oczywiście czas spotkań z rodziną, pojednania i nadrabiania zaległości w kontaktach z bliskimi. To również czas wspólnych biesiad i komentowania głośno tego, co dzieje się w telewizji. No, ale jak dobrze wiemy, po kilku chwilach powoli zaczyna wdzierać się chęć wykorzystania zrelaksowanego stanu w inny sposób. Ja na przykład bardzo lubię pograć w coś zupełnie innego. Zaglądam w bibliotekę tytułów i szukam czegoś, na co od dawna mam ochotę, ale z jakiegoś konkretnego powodu ciągle unikałem. To jest właśnie ten moment. Teraz, mogę to zrobić!

No co? Przecież gry są dla dzieci

Jeżeli dokładnie takie uczucie zrodzi się w święta, to chętnie zabiorę się za skończenie Persony 5. Przygody złodziejskiej szajki o gołębich sercach zauroczyła mnie, ale to jedna z tych gier, których nie chcę kończyć, zanim nie osiągnę wariackiego 99 poziomu każdej postaci.

Wrócę również do łowów. Bloodborne ma świetną, gęstą atmosferę i uwielbiam powroty do tej gry, chociażby na chwilę, by zwiedzić kilka lochów wygenerowanych losowo, albo razem z kumplem ubić bossa. Tak wiem - fani uznają walki w kooperacji za niegodne, ale nie obchodzi mnie to zbytnio. Niesamowity nastrój zwiększa się w towarzystwie drugiej osoby, która również docenia świat przedstawiony. Nawet kiedy mam inne tytuły na kupce wstydu, to dla Bloodborne zawsze znajdę godzinkę.

Nie przeczę, że nie zerknę na moment do świata Destiny 2, gdyż na pewno będę chciał zobaczyć, co twórcy przygotowali dla nas w tym roku na święta. Zapewne będzie to kilka kosmetycznych drobnostek i pewnie jakieś wydarzenie publiczne, ale mimo wszystko chętnie porzucam się śnieżkami ze znajomymi z klanu. W świątecznym liście do Travellera napisałem również, że chciałbym pod choinkę Sparrow Racing League, czyli kolejną edycję wyścigów w Destiny, ale nie wiem czy byłem dostatecznie grzecznym strażnikiem, spełniło się moje życzenie.

Jeżeli przyjdzie mi być poza zasięgiem konsoli - co również obieram jako możliwe - to zapewne chętnie uruchomię na telefonie Star Realms. Elektroniczna wersja gry karcianej stworzonej przez weteranów Magic: The Gathering wciąga jak degustacja świątecznych potraw i nie pozwala o sobie zapomnieć. Gra opiera się na budowaniu talii, ale nie jak we wspomnianym Magicu, gdzie każdy gracz ma swoją i może być niewyobrażalnie silniejszy do oponenta - tutaj rywale korzystają z jednego pliku kart, z którego co turę dobierają kilka, budując w ten sposób z tych samych zasobów własne, oryginalne strategie działania.

Nauka gry jest banalna i kilka prostych slajdów przedstawia większość reguł, ale nie oznacza to, że od razu wszystkie strategie znamy. Potrzeba wielu pojedynków, by opracować własny styl gry i mieć szanse z rywalem. Karcianka na tyle mnie zainteresowała, że teraz regularnie gram ze znajomymi, którzy założyli mini-ligę na stronie sklepu z grami planszowymi Grapla. Nawet mieszkając kilkaset kilometrów dalej świetnie się bawię, pojedynkując się z kumplami dzięki mobilnej wersji. Zainteresowaych zachęcam do poznania tej gry, zwłaszcza że oferuje crossplay z PC.


A w co Wy zagracie w święta? Zachęcamy do pozostawienia komentarza!

Na koniec raz jeszcze - życzymy spokoju i rodzinnej atmosfery pełnej ciepła, bliskości drugiej osoby bądź zwierzaków (najlepiej wszystkich jednocześnie). Życie to wielki tryb multiplayer, więc pamiętajcie, że najważniejsza jest udana kooperacja! Wesołych Świąt.

Read this next